W tamtych
czasach wszystkie drzewa, rosnące wokół naszego domu, ulegały wieczorem
ornitycznej metamorfozie za sprawą nieprzeliczonych rzesz szpaków,
przelatujących po zmierzchającym niebie i zapadających
nagle pomiędzy gałęzie i liście. Wtedy właśnie drzewa stawały się bardziej
skrzydlate niż liściaste, a ich szum mienił się ptasim świegotem.
Wolne od szpaczej okupacji pozostawały dusze drzew, ponieważ odkładały się czarnymi cieniami na ziemi i wydłużały swoją ciemność w stronę nadchodzącej nocy. Nocą szpaki cichły, a cienie wracały na drzewa, gdzie rozwieszone wśród gałęzi mieszały się z liśćmi i ptakami.
Wolne od szpaczej okupacji pozostawały dusze drzew, ponieważ odkładały się czarnymi cieniami na ziemi i wydłużały swoją ciemność w stronę nadchodzącej nocy. Nocą szpaki cichły, a cienie wracały na drzewa, gdzie rozwieszone wśród gałęzi mieszały się z liśćmi i ptakami.
Rankiem wybiegaliśmy boso na podwórze i jak
stado parskających źrebców galopowaliśmy pod
drzewami, śmiejąc się z nawoływań ciotki i tratując cieniste dusze drzew,
ułożone teraz po
przeciwnej niż wieczorem stronie, a kurczące się coraz bardziej pod naszymi
stopami, bo wstający dzień owijał je naokoło pni. Szpaki odlatywały na długo
przed świtem, dlatego opuszczone przez nie drzewa szumiały aż do zmierzchu
samymi tylko liśćmi.
A
wieczorami, kiedy już zasypialiśmy, rozłaziły się po ścianach jeszcze inne
wielkie cienie o nie wytyczonych, ameboidalnych
kształtach. To ciotka, niosąc przed sobą
zapaloną lampę naftową, wchodziła do izby i gderała o naszych brudnych nogach i
czystej pościeli.
Muchy brzęczały jakby jej do wtóru, ale tak naprawdę to nam do snu, bo
były naszymi sprzymierzeńcami od wielu pokoleń. Dzięki nim przecież wyszła na
jaw iluzoryczność transcendencji sufitu, niedosiężnego dla naszej penetracji
obiektu, który one po prostu obsiadały tłumnie i profanowały, pstrząc miejsc w
miejsc, podczas gdy nawet ciotka pomalowała go na biało tylko do połowy, ponieważ nie
starczyło jej farby ani cierpliwości.
Ukryci przed ciotką w zaspach pierzyn czuliśmy
senność i ciepło, ogarniające nas po jej wyjściu z jeszcze większą mocą chyba
dlatego, że wraz z ciotką znikały owe cienie, w swej istocie prawie już
oniryczne, skoro ich formą był ruch, a materią – złagodniała i pierzchliwa
ciemność.
Ten
stary dom śni nam się często. O zachodzie słońca w izbie bywało całkiem ciemno,
tylko przez okno wpadał czerwony blask i takim samym ogniem świeciły drzwiczki
od kuchni.
Po chwili wchodziła ciotka i zapalała lampę
naftową. Nikłe światło lampy zaćmiewało ogień i słońce, a w izbie robiło się jasno.
Zaczynały brzęczeć rozespane muchy.
Wtedy było jeszcze bardzo dużo much. Jak wszystkie domowe zwierzęta były
one niby oswojone, a przecież ciągle na pół dzikie. Z pełnym zaufaniem chodziły
nam po twarzach, po nogach, dłoniach, ale przy najmniejszym
ruchu z naszej strony zrywały się natychmiast do lotu, najczęściej jednak
bardzo krótkiego, bo lądowały kilka centymetrów dalej i to gdzie popadło – na
nosie, oku, szyi, ustach. Tak drobnym manewrem sprawiać mogły wrażenie, że ich
lęk przed naszą agresją był pozorowany, tymczasem naprawdę miały się czego bać
!
Byliśmy wtedy dziećmi i nawet nie z nienawiści, ale przede wszystkim z
nudów, na przykład podczas deszczu, masowo tępiliśmy muchy. Łapało się
kilkanaście much i ściskało mocno w garści. Wygrywał ten, komu po otwarciu
dłoni pozostawały na niej same musze trupy.
Można też było grać na ilość. Wówczas żywe muchy z rozmachem ciskało się
do wiadra z wodą i przeliczało już pływające. Czasem nieumiejętny rzut był
przyczyną przegranej. Jeśli jakaś mucha poderwała się nad powierzchnią wody i
uciekła, to jej impresario odpadał z gry.
Nie
uznawaliśmy natomiast packi na muchy.
Teraz po wielu latach już jako dorośli
ludzie spotykamy się często i wspominając tamte czasy rozmawiamy zawsze właśnie
o muchach. I bywa, że komuś zakręci się łza w oku, ale nie wstydzimy się tego.
Dzieciństwo ma swoje prawa, tak jak swoje prawa ma również wiek dojrzały.
Naszemu dzieciństwu wesoło bzykały muchy, toteż jako dorośli możemy spokojnie
wsłuchiwać się w słyszalny tylko dla nas bzyk wielotysięcznego chóru muszych
dusz, albowiem mamy prawo sądzić i nawet wypowiedzieć nasze przekonanie pełnym
głosem, chociażby nie był to głos epoki, że muchy te zginęły nienadaremnie.
Jeśli chodzi o ciotkę, to mieszka ona obecnie w murowanym domu z
elektrycznością, jest już starą kobietą, obcą dla nas i nieprzyjazną, a muchy
truje muchozolem.
My
powzięliśmy jednak pewien plan.
Aby ocalić od zapomnienia nas samych,
ciotkę i muchy, będziemy pisać opowiadania. Opowiadanie „Muchy” jest pierwsze,
następne będą się ukazywać sukcesywnie. Dodajmy, że temat szpaków i drzew nie
będzie w nich rozwijany, pojawią się natomiast inne bardzo ważne tematy.
ijg
ijg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz