poniedziałek, 30 lipca 2012
Ból nasz powszedni
z jakich żywiołów utworzony ten bałwan
zbierający żniwo pokłonów naszych
smutku tęsknoty żalu rozczarowań
w jakiej ciemnicy wychowani
oddajemy mu niezasłużoną cześć
nieutuleni niewinni i słabi
nasze ciała na pastwę
nasze umysły na słów wicher
nasze serca na wielkie nic
nasze dusze na piekło oddane
a my pozostajemy niezmienni
by nie dążyć tam dokąd nas prowadzi
ból
ijg
czwartek, 26 lipca 2012
NOC
nie wierzę w jawę snu tej ziemi
co nabrzmiewa ciszą nieba
brzemiennego burzą
nawet kiedy dotykam
twojej białej skóry dnia
moje serce zabija w ciemno
krwią nocy
bo wtedy niebo spada na ziemię w nas
i porzucone nasze cienie
mrą
ijg
czwartek, 19 lipca 2012
Lato
nie czuję lata
jego urody domniemanej mądrości i ciepła
tak często zawodzi
jak nieukojona wdowa jak płaczka
jesiennym deszczem i chłodem
prędzej rozczaruje niż zaczaruje
bez wdzięku wiosny
bez melancholii jesieni
bez grozy zimy
to trzy kobiety a ono jak dziecko
nieodpowiedzialne
nieletnie
poniedziałek, 16 lipca 2012
Barokowa warownia
nieprzebyty las włosów
ubita ziemia czoła
zwodzone mosty oczu
obserwacyjne wzgórze nosa
obronne mury ust
ostrokół zębów
smok języka
przepaść przełyku
a serce i tak
w niewoli
ijg
czwartek, 12 lipca 2012
TREŚĆ
spójrz na niebo
i płynące po nim pochmurne obłoki
to nasze dusze w teście Rorschacha
przymierzają formy
lisa łabędzia rączego konia z rozwianą grzywą
damy w wielkiej krynolinie i rokokowej peruce
korwety z napiętymi żaglami
kształty wynajęte ruchome i zmienne
dla bezforemnych dusz
które dążą przed siebie
w smugach i liniach
ofiarnego dymu
ich znaczenia nie do odczytania
testy nieprzydatne
diagnoza kliniczna nie postawiona
jedyna stała cecha : odrzucona każda forma
przez treść
ijg
środa, 4 lipca 2012
SEN WIEJSKI
SEN WIEJSKI
Część I
Przez wiele tysiącleci i wieków, a potem lat i dni równała się i gładziła kamieniami, żwirem i piaskiem Wielka Nizina Złowiecka. I oto rozpostarła się szeroko aż po sam okrągły horyzont, ułożywszy swe góry w doliny, górki w dolinki a pagórki w dołki. Stała się równość i poziomość, na której rzeki przestały płynąć, bo zwinęły się jak lśniące węże w jeziora, stawy i sadzawki, rozmnażane za sprawą deszczu w niezliczone potomstwo kałuż. Jedna tylko Wstęgula zachowała heraklitejskość, chociaż i jej leniwe wody stanęłyby niechybnie na tej równinie, gdyby nie były popychane wodami napływającymi z odległych gór i zmierzającymi w kierunku jeszcze bardziej odległego morza.
Ta jedyna rzeka była świętą rzeką regionu. Nikt z tubylców nie mógł wejść do niej po raz drugi, ponieważ po raz pierwszy zanurzano w jej nurt każdego w dniu dla niego ostatnim.
Spośród kilkunastu wsi, kapryśnie i dość rzadko rozrzuconych po całej równinie, zdecydowanie wyróżniała się wieś Rozdziapie. Słynęła z urody panien i dziarskości kawalerów. Dziewczyny z Rozdziapia były szerokie w pasie, a ich piersi wezbraną falą biły o bluzki. Na ten widok chłopaki, ogarnięci niemocą, wspierali dłonie o brzeg stromych bioder i śmiali się do dziewczyn, głusząc śmiechem coraz szybszy oddech.
Największą dumą wsi był jednak kościół. Wspaniały i ciężki wznosił się masą czerwonych cegieł jako niezdobyta twierdza wiary. Każdej niedzieli zgromadzony w kościele lud słuchał kazania proboszcza, małego człowieczka o ascetycznej twarzy i białych jak mleko włosach. Ksiądz mówił, prosił, krzyczał, wrzeszczał, groził i obiecywał. Chodziło o alkohol. Baby uśmiechały się przez łzy, rozczulone ekspresją ojca duchownego, mężczyźni z podziwu otwierali usta, zapatrzeni i zasłuchani, a młodzi mieli miny skupionej pobożności. Wszyscy byli zgodni co do tego, że ich proboszcz umie pięknie kazać.
Drugą instytucją organizującą życie wsi był sklep. Miał bogaty asortyment –
Od agrafki do pługa, od słonych paluszków do chleba, od denaturatu do wina. Wina nie brakowało nigdy. Przywożono ten towar raz na dwa tygodnie dwiema przyczepami traktorowymi.
W środku wsi stała remiza strażacka. Była to stara szkoła, którą za zgodą władz gminnych przeznaczono na potrzeby rozrywkowe. Dzieci otrzymały nową, ładną szkołę zbiorczą. Wybudowano ją w szczerym polu na trzecim kilometrze drogi łączącej Rozdziapie z Zarzynkiem, tak aby dzieci z obu wsi miały do przebycia tę samą liczbę kilometrów. Pomiędzy wsiami istniał odwieczny antagonizm na tle klasowym.
Rozdziapiaki gardzili zarzyniakami , nazywali ich chamami i dworusami.
Siebie uważali za potomków niezbyt zamożnej , ale pełnej godności szlachty złowieckiej. Ich dziadowie nie znali ni pańszczyzny, ni darmochy i pamiętali
o swoim herbie. Była nim gniewna twarz, krzycząca rozdziawionymi ustami –
Biją w łeb! Po upadku niepodległości miała krzyczeć – Rozdziapy!
Zarzyniaki kpili z tej legendy i nazwę wrogiej wsi wymawiali : Rozdziapsie.
Połamano wiele nóg, rozwalono wiele głów, wybito wiele zębów, a nierówność społeczna w odczuciu mieszkańców obu wsi pozostała. Wbrew przemianom historycznym, które zniosły podstawę ekonomiczną o wiele poważniejszych różnic klasowych, pogarda Rozdziapia i drwina Zarzynka były ciągle żywe.
Część II
Księżyc blady jak dusza drży już na niebie. Dzisiejszej nocy będą po nim chodzić kosmonauci. Dzisiejszego wieczoru wieś odprowadziła w ostatnią drogę starego Brodę. Już o piątej po południu wyłączyli światło, jak to przy sobocie, i chyba nie będzie można obejrzeć transmisji z Księżyca.
Na eksportacji byłam spokojna i cicha jak sam nieboszczyk.
Myślałam o Księżycu. Ksiądz mówił o Brodzie, wyliczając dla jakichś potrzeb retorycznych części ciała:
- Odpoczywają ręce twoje, odpoczywają nogi twoje...
Zapadał łagodny wieczór. Nie było wiatru, a ciemniejące z każdą chwilą powietrze miało taką temperaturę, że nie chłodziło i nie ogrzewało ciała. Słońce zostawiło nad horyzontem smugi w różnych odcieniach czerwieni. Dusza po śmierci ciała odlatuje na Księżyc. Będzie sobie stary Broda spacerował razem z kosmonautami. Teraz to go chwalą, bo już nie żyje, ale ciotka opowiadała, jaki był dla niej niedobry. To jej teść. "Pijak cholerny”, mówiła. Biedny był człowiek
i tyle, co tam – dobry, niedobry. Wszyscy tacy sami. Ciężko pracują, a dopiero po śmierci – kosmonauci.
Patrzyłam na twarz Zbyszka i myślałam o tym, że na pogrzebie miłość odczuwa się bardzo intensywnie. Kiedy zaczniemy się w sobie odkochiwać, trzeba będzie często chodzić na pogrzeby. Oby tylko zupełnie obcych ludzi. No i dobrze, że nie ma światła, wcześniej się położymy spać. Babcia powiedziała, że nawet jak pokażą tych ludzi na Księżycu, to ona i tak nie uwierzy, bo w telewizji często kłamią. I dusz też na Księżycu nie ma. Dusza z ciała wyleciała, na zielonej łące stała. Pojutrze wracamy ze Zbyszkiem do domu. Nie może tu, w Rozdziapiu pracować. Napisał jednak jedno opowiadanie i dał mi przeczytać pierwszą część. Śmiałam się i zaproponowałam tytuł „Sen wiejski”. Zgodził się, ale gdy prosiłam, żeby mi dał przeczytać pozostałe dwie części, zaczął się głupio śmiać. Rżał jak idiota i w końcu przepraszając powiedział, że nie może, bo drugą część w tej właśnie chwili kończy pisać.
Część III
Piszę tę część przede wszystkim dlatego, że obiecałem żonie napisać opowiadanie w trzech częściach. W tej części wyjaśnię tylko jedną sprawę, a mianowicie to, że wieś Rozdziapie istnieje naprawdę. Znam ją od dziecka. Nie wychowywałem się w niej wprawdzie, ale spędziłem w tej wsi większość moich wakacji, a teraz często jeżdżę tam z żoną na weekend.
W maju wieś ta pachnie bzami i jest prawie różowa od kwitnących jabłoni.
W lecie jej droga kurzy się złotawym pyłem, a na jesieni padające nieustannie deszcze przyprawiają mnie o melancholię prawdziwszą niż gdziekolwiek indziej. Zima za to jest tu groźnie biała jak wszędzie.
Kocham tę wieś i nienawidzę jej. Wiem, że teraz nie można o niej napisać epopei.
Część I
Przez wiele tysiącleci i wieków, a potem lat i dni równała się i gładziła kamieniami, żwirem i piaskiem Wielka Nizina Złowiecka. I oto rozpostarła się szeroko aż po sam okrągły horyzont, ułożywszy swe góry w doliny, górki w dolinki a pagórki w dołki. Stała się równość i poziomość, na której rzeki przestały płynąć, bo zwinęły się jak lśniące węże w jeziora, stawy i sadzawki, rozmnażane za sprawą deszczu w niezliczone potomstwo kałuż. Jedna tylko Wstęgula zachowała heraklitejskość, chociaż i jej leniwe wody stanęłyby niechybnie na tej równinie, gdyby nie były popychane wodami napływającymi z odległych gór i zmierzającymi w kierunku jeszcze bardziej odległego morza.
Ta jedyna rzeka była świętą rzeką regionu. Nikt z tubylców nie mógł wejść do niej po raz drugi, ponieważ po raz pierwszy zanurzano w jej nurt każdego w dniu dla niego ostatnim.
Spośród kilkunastu wsi, kapryśnie i dość rzadko rozrzuconych po całej równinie, zdecydowanie wyróżniała się wieś Rozdziapie. Słynęła z urody panien i dziarskości kawalerów. Dziewczyny z Rozdziapia były szerokie w pasie, a ich piersi wezbraną falą biły o bluzki. Na ten widok chłopaki, ogarnięci niemocą, wspierali dłonie o brzeg stromych bioder i śmiali się do dziewczyn, głusząc śmiechem coraz szybszy oddech.
Największą dumą wsi był jednak kościół. Wspaniały i ciężki wznosił się masą czerwonych cegieł jako niezdobyta twierdza wiary. Każdej niedzieli zgromadzony w kościele lud słuchał kazania proboszcza, małego człowieczka o ascetycznej twarzy i białych jak mleko włosach. Ksiądz mówił, prosił, krzyczał, wrzeszczał, groził i obiecywał. Chodziło o alkohol. Baby uśmiechały się przez łzy, rozczulone ekspresją ojca duchownego, mężczyźni z podziwu otwierali usta, zapatrzeni i zasłuchani, a młodzi mieli miny skupionej pobożności. Wszyscy byli zgodni co do tego, że ich proboszcz umie pięknie kazać.
Drugą instytucją organizującą życie wsi był sklep. Miał bogaty asortyment –
Od agrafki do pługa, od słonych paluszków do chleba, od denaturatu do wina. Wina nie brakowało nigdy. Przywożono ten towar raz na dwa tygodnie dwiema przyczepami traktorowymi.
W środku wsi stała remiza strażacka. Była to stara szkoła, którą za zgodą władz gminnych przeznaczono na potrzeby rozrywkowe. Dzieci otrzymały nową, ładną szkołę zbiorczą. Wybudowano ją w szczerym polu na trzecim kilometrze drogi łączącej Rozdziapie z Zarzynkiem, tak aby dzieci z obu wsi miały do przebycia tę samą liczbę kilometrów. Pomiędzy wsiami istniał odwieczny antagonizm na tle klasowym.
Rozdziapiaki gardzili zarzyniakami , nazywali ich chamami i dworusami.
Siebie uważali za potomków niezbyt zamożnej , ale pełnej godności szlachty złowieckiej. Ich dziadowie nie znali ni pańszczyzny, ni darmochy i pamiętali
o swoim herbie. Była nim gniewna twarz, krzycząca rozdziawionymi ustami –
Biją w łeb! Po upadku niepodległości miała krzyczeć – Rozdziapy!
Zarzyniaki kpili z tej legendy i nazwę wrogiej wsi wymawiali : Rozdziapsie.
Połamano wiele nóg, rozwalono wiele głów, wybito wiele zębów, a nierówność społeczna w odczuciu mieszkańców obu wsi pozostała. Wbrew przemianom historycznym, które zniosły podstawę ekonomiczną o wiele poważniejszych różnic klasowych, pogarda Rozdziapia i drwina Zarzynka były ciągle żywe.
Część II
Księżyc blady jak dusza drży już na niebie. Dzisiejszej nocy będą po nim chodzić kosmonauci. Dzisiejszego wieczoru wieś odprowadziła w ostatnią drogę starego Brodę. Już o piątej po południu wyłączyli światło, jak to przy sobocie, i chyba nie będzie można obejrzeć transmisji z Księżyca.
Na eksportacji byłam spokojna i cicha jak sam nieboszczyk.
Myślałam o Księżycu. Ksiądz mówił o Brodzie, wyliczając dla jakichś potrzeb retorycznych części ciała:
- Odpoczywają ręce twoje, odpoczywają nogi twoje...
Zapadał łagodny wieczór. Nie było wiatru, a ciemniejące z każdą chwilą powietrze miało taką temperaturę, że nie chłodziło i nie ogrzewało ciała. Słońce zostawiło nad horyzontem smugi w różnych odcieniach czerwieni. Dusza po śmierci ciała odlatuje na Księżyc. Będzie sobie stary Broda spacerował razem z kosmonautami. Teraz to go chwalą, bo już nie żyje, ale ciotka opowiadała, jaki był dla niej niedobry. To jej teść. "Pijak cholerny”, mówiła. Biedny był człowiek
i tyle, co tam – dobry, niedobry. Wszyscy tacy sami. Ciężko pracują, a dopiero po śmierci – kosmonauci.
Patrzyłam na twarz Zbyszka i myślałam o tym, że na pogrzebie miłość odczuwa się bardzo intensywnie. Kiedy zaczniemy się w sobie odkochiwać, trzeba będzie często chodzić na pogrzeby. Oby tylko zupełnie obcych ludzi. No i dobrze, że nie ma światła, wcześniej się położymy spać. Babcia powiedziała, że nawet jak pokażą tych ludzi na Księżycu, to ona i tak nie uwierzy, bo w telewizji często kłamią. I dusz też na Księżycu nie ma. Dusza z ciała wyleciała, na zielonej łące stała. Pojutrze wracamy ze Zbyszkiem do domu. Nie może tu, w Rozdziapiu pracować. Napisał jednak jedno opowiadanie i dał mi przeczytać pierwszą część. Śmiałam się i zaproponowałam tytuł „Sen wiejski”. Zgodził się, ale gdy prosiłam, żeby mi dał przeczytać pozostałe dwie części, zaczął się głupio śmiać. Rżał jak idiota i w końcu przepraszając powiedział, że nie może, bo drugą część w tej właśnie chwili kończy pisać.
Część III
Piszę tę część przede wszystkim dlatego, że obiecałem żonie napisać opowiadanie w trzech częściach. W tej części wyjaśnię tylko jedną sprawę, a mianowicie to, że wieś Rozdziapie istnieje naprawdę. Znam ją od dziecka. Nie wychowywałem się w niej wprawdzie, ale spędziłem w tej wsi większość moich wakacji, a teraz często jeżdżę tam z żoną na weekend.
W maju wieś ta pachnie bzami i jest prawie różowa od kwitnących jabłoni.
W lecie jej droga kurzy się złotawym pyłem, a na jesieni padające nieustannie deszcze przyprawiają mnie o melancholię prawdziwszą niż gdziekolwiek indziej. Zima za to jest tu groźnie biała jak wszędzie.
Kocham tę wieś i nienawidzę jej. Wiem, że teraz nie można o niej napisać epopei.
Subskrybuj:
Posty (Atom)