Z tygodniowym bagażem zmęczenia zjeżdżałam
autobusem Tamką w kierunku Wisły.
Jechałam do pracy - szary pasażer
wśród szarych pasażerów.
Kiedy autobus skręcił w Dobrą, zobaczyłam
kloszarda, siedzącego przed witryną wydawnictwa Arkady. Rozłożył wokół
siebie swój dobytek - kilka toreb i kartonów. Miał zniszczone szare
ubranie i czapkę uszatkę, ale jeden element jego stroju przykuł moją uwagę
- wyłożony na grubą kufaję, zawiązany pod jej brudny kołnierz długi,
szeroki, bardzo wzorzysty, wielobarwny krawat.
Autobus zatrzymał się na
przystanku i mogłam przez chwilę patrzeć na twarz kloszarda. Zauważył
mój wzrok. Uśmiechnął się łagodnie, a potem nieco weselej i nagle, kiedy
autobus już ruszał, ujął krawat i pomachał nim na pożegnanie. Nie
odpowiedziałam żadnym gestem, nie wykazałam się refleksem jak on,
zawiodłam ... ale znak odczytałam - przekazany mi został znak nicości,
znak braterstwa.
ijg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz