jak wytrawny znawca cieniował ją blaskiem
umiał bez zatraty wkołysać w jej dłonie
najuboższy bezmiar wartkiego płomienia
półksiężyce powiek uchylał statecznie
pojmował ich bliskość i szanował dal
z góry wielbił wszystko nad czym ciążył brak
był strażnikiem pustki oswojonej myśli
aby mogli razem kiedy tylko zechcą
na krzyż w niej żegnać koło obłędu i krwi
tylko taką miłość w ostępach im dano
nie prosili o nią nie podnieśli z kolan
gdy zdradziecko padła w modlitwie o cios
ijg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz