Siedziałam dziś wieczorem w ogródku przyrestauracyjnym niedaleko kina
letniego, w którym Kasia i Krzyś oglądali Sagę Zmierzch.
Słuchałam
muzyki góralskiej i wąchałam dym z grillowanych golonek i kiełbas.
Nie
były to warunki sprzyjające myśleniu jak cela klasztorna, więc myślałam
niedbale i z wolna.
Naprzeciwko widziałam czerwony neon i wejście do
Dance Clubu. Stał przed nim młody mężczyzna, wylaszczony i jak by
powiedziała znajoma z cukierni – niezłe ciacho.
Palił papierosa. Nie
zwróciłabym na takiego, oczywiście, uwagi, ale nagle podszedł do niego
kloszard i najwyraźniej poprosił o papierosa, bo ciacho zaczął obmacywać
kieszenie, wyciągnął paczkę i pokazał, że pusta.
Kloszard wskazał wtedy
na papieros trzymany w ustach przez ciacho.
Ciacho bez wahania wyjął
papierosa i oddał kloszardowi. Ten zaciągnął się
spazmatycznie, a potem uśmiechnął z wdzięcznością.
Podali sobie ręce.
Kloszard palił przez chwilę i rozmawiał z ciachem. A potem wolno zaczął
odchodzić.
I teraz zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
Ciacho śmiejąc się
złapał kloszarda w pół i odebrał mu papierosa, a potem włożył go do ust i
zaciągnął z namiętnością nałogowca. Żebrak patrzył na niego zdumiony.
Ciacho pogroził mu palcem. Kloszard roześmiał się, machnął ręką i wolno
odszedł.
Ciacho oparty o drzwi knajpy kończył papierosa.
I wtedy zaczął
mi się podobać. Pomyślałam sobie, że powinnam podejść i zapytać go o
imię, żeby nie krzywdzić go przezwiskiem „ciacho”, ale jednak bałam się,
że potraktuje mnie gorzej niż kloszarda, chociaż gdybym wyjaśniła mu,
że potrzebne jest mi JEGO IMIĘ do opowiadania…
obraźliwe słowo „wylaszczony” w
każdej chwili mogę wycofać…
ZAKOPANE, 10 lipca 2011
ijg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz