środa, 5 grudnia 2012

WIARA ZWROTNA



dotknąłem i uwierzyłem
potem wymyślałem dowody
na Twoje istnienie i nieistnienie

jeśli istniejesz
uwierz w moje
istnienie i nieistnienie

a jeśli Cię nie ma
to nie wierz we mnie
bo mnie nie ma dla Ciebie

ja istnieję tylko dla siebie
i dla siebie będę
nie istnieć
  



ijg

wtorek, 13 listopada 2012

TO



to tkwiło nawet w miejscu 

gdzie odpadł tynk
na ścianie mijanego domu 


olśniło mnie refleksami słońca
na szybach samochodów

potem przeciskało się przez tłum
czekający na przystanku
i spłynęło chłodem w moją dłoń

kiedy dotknęłam metalowego uchwytu
w tramwaju

jechaliśmy razem przez most
myślałam że patrzy na rzekę

było chyba zmęczone i głodne
milczało

wyprzedziło mnie 
więc kiedy weszłam do mieszkania
czekało już 
rozparte w moim ulubionym fotelu
i
dopiero wtedy
podniosło głowę
bez oczu
i spojrzało we mnie całym sobą

zostało trochę
na wieczór





ijg

niedziela, 11 listopada 2012

JESIENNE WIERSZE




w jesiennym parku szukam wierszy
dotykam je przez kolczastą skórę kasztanów
cieszę oczy multicolorem ich liści
 
znajduję w artretyzmie dłoni staruszki
uśmiechającej się do mnie nieśmiało
kiedy ją mijam siedzącą samotnie na ławce

kilka wesołych wierszy podarowały mi dzieci
(wykopały je malutkimi łopatkami w piaskownicy)

jeden zły z brutalnymi słowami
popijał wprost z butelki w szemranym towarzystwie
no to wzięłam go mocno za łapę i ciągnęłam za sobą
przez cały park

a pod szarą trawą widziałam
zielone kiełki wiosennych wierszy
przygotowujących się do zimowego snu
odeszłam więc cicho na palcach
aby nie zbierać ich za wcześnie

kiedy wracam do domu
otwiera mi drzwi zapomniany wiersz
jest smutny jakby miał pretensję 
że nie wyprowadziłam go na spacer
a ja patrzę mu prosto w oczy
i cały wieczór
milczę






ijg

poniedziałek, 24 września 2012

Psalm o wodzie



tak mało nas w psalmie
przechodzimy niżej pod kopułą dni
w ciałach owiniętych szarpiami do kości
obnosimy sobą darowany chłód

nie dbamy o to czy dojrzeją grona
naszej winnej miłości
czy w głębi jej woda

doczeka przemiany na swoim weselu

i tylko jak pijany drużba
śpiewa w nas coś
a nie są to słowa
i nie jest to głos


ijg

poniedziałek, 17 września 2012

DAFNE



                  ... ale ty jesteś drzewem
                          R.M. Rilke

że uciekła przed nim to mit
zdołał objąć jej kibić
chociaż zwinęła ją w drzewny słój

tulił jej dłonie
ale drżały jak liście
więc pochylony sięgnął ust

i dopiero kiedy poczuł
jak w oddechu spływa
pniem w korzenie
szepnął : - Ale ty jesteś drzewem...

i rozcałował przymknięte owoce oczu
by spić sok ich łez i kochać ją
przez miazgę po rdzeń

szczęśliwy oddał jej hołd
poetom laury kładąc na skroń
za wiersze o odrzuconej miłości
boga



ijg

niedziela, 9 września 2012

WSPINACZKA




boso w góry
ranić stopy

zanurzać dłonie
w lodowaty potok

być tylko
wzrokiem i oddechem

nie znać powrotów
nie czekać na przyjście

iść w górę
swoimi nizinami

znaleźć schronisko
przed nocą

a dopiero rankiem roztoczyć się jak widok
rozległą panoramą

i wtedy wejść na szczyt
by zrzucić siebie
we własną przepaść

tak znaleźć ocalenie
w sobie
na dnie



ijg

piątek, 31 sierpnia 2012

Twoje dłonie


              Mojej Matce

wyzbierane kłosy puste
wymłócone pełne
ziarna na przemiał

zmęczone dłonie zniosły urodzaj
pustki i pełni

teraz złożone w gest modlitewny
a dawniej gniewny
odpoczywają

zanim odejdziesz
zaczerpnij nimi raz jeszcze
jak żywą wodę
pustkę i pełnię



ijg

wtorek, 28 sierpnia 2012

Ranny cień



ja wyszłam bez uszczerbku
tam został 

tylko mój cień
ranny

ale nim nadejdzie wieczór
ten błazen Nocy
wyjmę duszę a z niej

cierń

 
 
ijg

środa, 15 sierpnia 2012

WITRAŻE


ręką nie sięgniesz kopuły
serca apostoł nie uczy niczego
więc milczysz i stoisz nieruchomo
by czuć w sobie już tylko zdrój
zaniechania wiary nadziei miłości

bo uprzątnięte dla ciebie czyste katedry
gdzie witraże cedzą blask świata
w ciszy zwiastowania o tak wielkim znaczeniu
że nie do wysłowienia jednym słowem :
nic




ijg

poniedziałek, 30 lipca 2012

Ból nasz powszedni



z jakich żywiołów utworzony ten bałwan
zbierający żniwo pokłonów naszych
smutku tęsknoty żalu rozczarowań

w jakiej ciemnicy wychowani
oddajemy mu niezasłużoną cześć
nieutuleni niewinni i słabi

nasze ciała na pastwę
nasze umysły na słów wicher
nasze serca na wielkie nic
nasze dusze na piekło oddane

a my pozostajemy niezmienni
by nie dążyć tam dokąd nas prowadzi
ból



ijg

czwartek, 26 lipca 2012

NOC



nie wierzę w jawę snu tej ziemi
co nabrzmiewa ciszą nieba
brzemiennego burzą

nawet kiedy dotykam
twojej białej skóry dnia
moje serce zabija w ciemno
krwią nocy

bo wtedy niebo spada na ziemię w nas
i porzucone nasze cienie
mrą

ijg

czwartek, 19 lipca 2012

Lato



nie czuję lata
jego urody domniemanej mądrości i ciepła
tak często zawodzi
jak nieukojona wdowa jak płaczka
jesiennym deszczem i chłodem

prędzej rozczaruje niż zaczaruje
bez wdzięku wiosny
bez melancholii jesieni
bez grozy zimy
to trzy kobiety a ono jak dziecko
nieodpowiedzialne
nieletnie

poniedziałek, 16 lipca 2012

Barokowa warownia



nieprzebyty las włosów
ubita ziemia czoła
zwodzone mosty oczu
obserwacyjne wzgórze nosa
obronne mury ust
ostrokół zębów
smok języka
przepaść przełyku

a serce i tak
w niewoli



ijg

czwartek, 12 lipca 2012

TREŚĆ



spójrz na niebo
i płynące po nim pochmurne obłoki
to nasze dusze w teście Rorschacha

przymierzają formy
lisa łabędzia rączego konia z rozwianą grzywą
damy w wielkiej krynolinie i rokokowej peruce
korwety z napiętymi żaglami

kształty wynajęte ruchome i zmienne
dla bezforemnych dusz 
które dążą przed siebie
w smugach i liniach
ofiarnego dymu

ich znaczenia nie do odczytania
testy nieprzydatne
diagnoza kliniczna nie postawiona
jedyna stała cecha : odrzucona każda forma 
przez treść 




ijg

środa, 4 lipca 2012

SEN WIEJSKI

SEN WIEJSKI
                             
                                         Część I

   Przez wiele tysiącleci i wieków, a potem lat i dni równała się i gładziła kamieniami, żwirem i piaskiem Wielka Nizina Złowiecka. I oto rozpostarła się szeroko aż po sam okrągły horyzont, ułożywszy swe góry w doliny, górki w dolinki a pagórki w dołki. Stała się równość i poziomość, na której rzeki przestały płynąć, bo zwinęły się jak lśniące węże w jeziora, stawy i sadzawki, rozmnażane za sprawą deszczu w niezliczone potomstwo kałuż. Jedna tylko Wstęgula zachowała heraklitejskość, chociaż i jej leniwe wody stanęłyby niechybnie na tej równinie, gdyby nie były popychane wodami napływającymi z odległych gór i zmierzającymi w kierunku jeszcze bardziej odległego morza.
   Ta jedyna rzeka była świętą rzeką regionu. Nikt z tubylców nie mógł wejść do niej po raz drugi, ponieważ po raz pierwszy zanurzano w jej nurt każdego w dniu dla niego ostatnim.
  Spośród kilkunastu wsi, kapryśnie i dość rzadko rozrzuconych po całej równinie, zdecydowanie wyróżniała się wieś Rozdziapie. Słynęła z urody panien i dziarskości kawalerów. Dziewczyny z Rozdziapia były szerokie w pasie, a ich piersi wezbraną falą biły o bluzki. Na ten widok chłopaki, ogarnięci niemocą, wspierali dłonie o brzeg stromych bioder i śmiali się do dziewczyn, głusząc śmiechem coraz szybszy oddech.
    Największą dumą wsi był jednak kościół. Wspaniały i ciężki wznosił się masą czerwonych cegieł jako niezdobyta twierdza wiary. Każdej niedzieli zgromadzony w kościele lud słuchał kazania proboszcza, małego człowieczka o ascetycznej twarzy i białych jak mleko włosach. Ksiądz mówił, prosił, krzyczał, wrzeszczał, groził i obiecywał. Chodziło o alkohol. Baby uśmiechały się przez łzy, rozczulone ekspresją ojca duchownego, mężczyźni z podziwu otwierali usta, zapatrzeni i zasłuchani, a młodzi mieli miny skupionej pobożności. Wszyscy byli zgodni co do tego, że ich proboszcz umie pięknie kazać.
   Drugą instytucją organizującą życie wsi był sklep. Miał bogaty asortyment –
Od agrafki do pługa, od słonych paluszków do chleba, od denaturatu do wina. Wina nie brakowało nigdy. Przywożono ten towar raz na dwa tygodnie dwiema przyczepami traktorowymi.
  W środku wsi stała remiza strażacka. Była to stara szkoła, którą za zgodą władz gminnych przeznaczono na potrzeby rozrywkowe. Dzieci otrzymały nową, ładną szkołę zbiorczą. Wybudowano ją w szczerym polu na trzecim kilometrze drogi łączącej Rozdziapie z Zarzynkiem, tak aby dzieci z obu wsi miały do przebycia tę samą liczbę kilometrów. Pomiędzy wsiami istniał odwieczny antagonizm na tle klasowym.
   Rozdziapiaki gardzili zarzyniakami , nazywali ich chamami i dworusami.
Siebie uważali za potomków niezbyt zamożnej , ale pełnej godności szlachty złowieckiej. Ich dziadowie nie znali ni pańszczyzny, ni darmochy i pamiętali
o swoim herbie. Była nim gniewna twarz, krzycząca rozdziawionymi ustami –
Biją w łeb!  Po upadku niepodległości miała  krzyczeć – Rozdziapy!
  Zarzyniaki kpili z tej legendy i nazwę wrogiej wsi wymawiali : Rozdziapsie.
Połamano wiele nóg, rozwalono wiele głów, wybito wiele zębów, a nierówność społeczna w odczuciu mieszkańców obu wsi pozostała. Wbrew przemianom historycznym, które zniosły podstawę ekonomiczną o wiele poważniejszych różnic klasowych, pogarda Rozdziapia i drwina Zarzynka były ciągle żywe.

                                          Część II
 
    Księżyc blady jak dusza drży już na niebie. Dzisiejszej nocy będą po nim chodzić kosmonauci. Dzisiejszego wieczoru wieś odprowadziła w ostatnią drogę starego Brodę. Już o piątej po południu wyłączyli światło, jak to przy sobocie, i chyba nie będzie można obejrzeć transmisji z Księżyca.
  Na eksportacji byłam spokojna i cicha jak sam nieboszczyk.
 Myślałam o Księżycu. Ksiądz mówił o Brodzie, wyliczając dla jakichś potrzeb retorycznych części ciała:
-    Odpoczywają ręce twoje, odpoczywają nogi twoje...
Zapadał łagodny wieczór. Nie było wiatru, a ciemniejące z każdą chwilą powietrze miało taką temperaturę, że nie chłodziło i nie ogrzewało ciała. Słońce zostawiło nad horyzontem smugi w różnych odcieniach czerwieni. Dusza po śmierci ciała odlatuje na Księżyc. Będzie sobie stary Broda spacerował razem z kosmonautami. Teraz to go chwalą, bo już nie żyje, ale ciotka opowiadała, jaki był dla niej niedobry. To jej teść. "Pijak cholerny”, mówiła. Biedny był człowiek
i tyle, co tam – dobry, niedobry. Wszyscy tacy sami. Ciężko pracują, a dopiero po śmierci – kosmonauci.
 Patrzyłam na twarz Zbyszka i myślałam o tym, że na pogrzebie miłość odczuwa się bardzo intensywnie. Kiedy zaczniemy się w sobie odkochiwać, trzeba będzie często chodzić na pogrzeby. Oby tylko zupełnie obcych ludzi. No i dobrze, że nie ma światła, wcześniej się położymy spać. Babcia powiedziała, że nawet jak pokażą tych ludzi na Księżycu, to ona i tak nie uwierzy, bo w telewizji często kłamią. I dusz też na Księżycu nie ma. Dusza z ciała wyleciała, na zielonej łące stała. Pojutrze wracamy ze Zbyszkiem do domu. Nie może tu, w Rozdziapiu pracować. Napisał jednak jedno opowiadanie i dał mi przeczytać pierwszą część. Śmiałam się i zaproponowałam tytuł „Sen wiejski”. Zgodził się, ale gdy prosiłam, żeby mi dał przeczytać pozostałe dwie części, zaczął się głupio śmiać. Rżał jak idiota i w końcu przepraszając powiedział, że nie może, bo drugą część w tej właśnie chwili kończy pisać.

                                                    Część III

    Piszę tę część przede wszystkim dlatego, że obiecałem żonie napisać opowiadanie w trzech częściach. W tej części wyjaśnię tylko jedną sprawę, a mianowicie to, że wieś Rozdziapie istnieje naprawdę. Znam ją od dziecka. Nie wychowywałem się w niej wprawdzie, ale spędziłem w tej wsi większość moich wakacji, a teraz często jeżdżę tam z żoną na weekend.
  W maju wieś ta pachnie bzami i jest prawie różowa od kwitnących jabłoni.
W lecie jej droga kurzy się złotawym pyłem, a na jesieni padające nieustannie deszcze przyprawiają mnie o melancholię prawdziwszą niż gdziekolwiek indziej. Zima za to jest tu groźnie biała jak wszędzie.
  Kocham tę wieś i nienawidzę jej. Wiem, że teraz nie można o niej napisać epopei.


wtorek, 26 czerwca 2012

PEWNOŚĆ




niewysłowiony zapach
kwitnącego zboża
czyste barwy maków i chabrów
miedza wydeptywana łapami naszego psa

a ja zgubiona wśród pól
szukam

i widzę

nic się nie zmienił nie postarzał
nie przesunął ani o centymetr
jest i był
znakiem bez desygnatu

wielki polny kamień
aksjomat bez systemu
uczy pewności siebie
i mnie

wracam

witają mnie na podwórku
dziewczęca brzoza i stary klon
u nich oczekuję zrozumienia

klon zna mnie od dzieciństwa
wie że szukam i nie wierzę
a brzoza przecież ma białą korę
i nie ma jeszcze zielonego pojęcia

o niczym


ijg





sobota, 16 czerwca 2012

Prawda estetyki





jadło i napoje na obrazach starych mistrzów
są bez smaku

rysunki najpiękniejszych kwiatów
nie pachną

nie czujemy pocałunków i dotyku
kochanków wielkich romansów

żaden artysta
nie zaśpiewa nam
najpiękniejszego wieczoru naszej młodości
nie zatańczy szczęścia w nas
nie dokomponuje śmierci w dziele naszego życia

sztuka jest obok
tylko życie jest prawdą

a jednak malarstwo poezja muzyka
są po to abyśmy uczyli się żyć
w zgodzie z estetyką

prawdy



ijg




niedziela, 10 czerwca 2012

ECHO





zawsze i wszędzie
odpowiem na twoje wołanie

nigdy i nigdzie
nie mogę zawołać ciebie samo

to nam obojgu odpowiada

ijg

środa, 6 czerwca 2012

monokultura gwiazd



wsiane w czarną ziemię nieba
stałe punkty czasu migocą
kiełkują nocą

ich ziarna są kwiatem i owocem
dojrzałe spadają na naszych oczach
w przepastny plon



ijg

sobota, 2 czerwca 2012

MUCHY





    W tamtych czasach wszystkie drzewa, rosnące wokół naszego domu, ulegały wieczorem ornitycznej metamorfozie za sprawą nieprzeliczonych rzesz szpaków, przelatujących po zmierzchającym niebie i zapadających nagle pomiędzy gałęzie i liście. Wtedy właśnie drzewa stawały się bardziej skrzydlate niż liściaste, a ich szum mienił się ptasim świegotem. 
Wolne od szpaczej okupacji  pozostawały dusze drzew, ponieważ odkładały się czarnymi cieniami na ziemi i wydłużały swoją ciemność w stronę nadchodzącej nocy. Nocą szpaki cichły, a cienie wracały na drzewa, gdzie rozwieszone wśród gałęzi mieszały się z liśćmi i ptakami.
  Rankiem wybiegaliśmy boso na podwórze i jak stado parskających źrebców galopowaliśmy pod drzewami, śmiejąc się z nawoływań ciotki i tratując cieniste dusze drzew, ułożone teraz po przeciwnej niż wieczorem stronie, a kurczące się coraz bardziej pod naszymi stopami, bo wstający dzień owijał je naokoło pni. Szpaki odlatywały na długo przed świtem, dlatego opuszczone przez nie drzewa szumiały aż do zmierzchu samymi tylko liśćmi.
  A wieczorami, kiedy już zasypialiśmy, rozłaziły się po ścianach jeszcze inne wielkie cienie o nie wytyczonych, ameboidalnych kształtach.  To ciotka, niosąc przed sobą zapaloną lampę naftową, wchodziła do izby i gderała o naszych brudnych nogach i czystej pościeli.
  Muchy brzęczały jakby jej do wtóru, ale tak naprawdę to nam do snu, bo były naszymi sprzymierzeńcami od wielu pokoleń. Dzięki nim przecież wyszła na jaw iluzoryczność transcendencji sufitu, niedosiężnego dla naszej penetracji obiektu, który one po prostu obsiadały tłumnie i profanowały, pstrząc miejsc w miejsc, podczas gdy nawet ciotka pomalowała go na biało tylko do połowy, ponieważ nie starczyło jej farby ani cierpliwości.
 Ukryci przed ciotką w zaspach pierzyn czuliśmy senność i ciepło, ogarniające nas po jej wyjściu z jeszcze większą mocą chyba dlatego, że wraz z ciotką znikały owe cienie, w swej istocie prawie już oniryczne, skoro ich formą był ruch, a materią – złagodniała i pierzchliwa ciemność.
  Ten stary dom śni nam się często. O zachodzie słońca w izbie bywało całkiem ciemno, tylko przez okno wpadał czerwony blask i takim samym ogniem świeciły drzwiczki od kuchni.
   Po chwili wchodziła ciotka i zapalała lampę naftową. Nikłe światło lampy zaćmiewało ogień i słońce, a w izbie robiło się jasno. Zaczynały brzęczeć rozespane muchy.
   Wtedy było jeszcze bardzo dużo much. Jak wszystkie domowe zwierzęta były one niby oswojone, a przecież ciągle na pół dzikie. Z pełnym zaufaniem chodziły nam po twarzach, po nogach, dłoniach, ale przy najmniejszym ruchu z naszej strony zrywały się natychmiast do lotu, najczęściej jednak bardzo krótkiego, bo lądowały kilka centymetrów dalej i to gdzie popadło – na nosie, oku, szyi, ustach. Tak drobnym manewrem sprawiać mogły wrażenie, że ich lęk przed naszą agresją był pozorowany, tymczasem naprawdę miały się czego bać !
   Byliśmy wtedy dziećmi i nawet nie z nienawiści, ale przede wszystkim z nudów, na przykład podczas deszczu, masowo tępiliśmy muchy. Łapało się kilkanaście much i ściskało mocno w garści. Wygrywał ten, komu po otwarciu dłoni pozostawały na niej same musze trupy.
  Można też było grać na ilość. Wówczas żywe muchy z rozmachem ciskało się do wiadra z wodą i przeliczało już pływające. Czasem nieumiejętny rzut był przyczyną przegranej. Jeśli jakaś mucha poderwała się nad powierzchnią wody i uciekła, to jej impresario odpadał z gry.
  Nie uznawaliśmy natomiast packi na muchy.
Teraz po wielu latach już jako dorośli ludzie spotykamy się często i wspominając tamte czasy rozmawiamy zawsze właśnie o muchach. I bywa, że komuś zakręci się łza w oku, ale nie wstydzimy się tego. Dzieciństwo ma swoje prawa, tak jak swoje prawa ma również wiek dojrzały. Naszemu dzieciństwu wesoło bzykały muchy, toteż jako dorośli możemy spokojnie wsłuchiwać się w słyszalny tylko dla nas bzyk wielotysięcznego chóru muszych dusz, albowiem mamy prawo sądzić i nawet wypowiedzieć nasze przekonanie pełnym głosem, chociażby nie był to głos epoki, że muchy te zginęły nienadaremnie.
   Jeśli chodzi o ciotkę, to mieszka ona obecnie w murowanym domu z elektrycznością, jest już starą kobietą, obcą dla nas i nieprzyjazną, a muchy truje muchozolem.
  My powzięliśmy jednak pewien plan.
Aby ocalić od zapomnienia nas samych, ciotkę i muchy, będziemy pisać opowiadania. Opowiadanie „Muchy” jest pierwsze, następne będą się ukazywać sukcesywnie. Dodajmy, że temat szpaków i drzew nie będzie w nich rozwijany, pojawią się natomiast inne bardzo ważne tematy.



ijg

niedziela, 27 maja 2012

HAZARD



ciemny las na horyzoncie
świat już nie nowy
chmury przepływają w zmierzch
aż niebo o zachodzie krwawi

to wszystko dla nas
jakby za mało
jakbyśmy nie zasłużyli
utrzymać pełnych garści czasu

co pozostaje
co umyka
nie dbamy o to
nawet nadzieją

więc spokojnie wychylmy siebie
do dna 
i zajrzyjmy przez puste oczodoły
w czaszkę

bo przecież i tak
na przekór szczęście jest możliwe
nie dajmy się zwieść

wygrajmy ten raz
teraz



ijg

środa, 23 maja 2012

pogoda



złota folia słonecznego dnia oblepiła mi twarz
przymykam oczy

czuję pod powiekami bijące źródło
wieczornych kropel deszczu

spadają już z sykiem
na rozpaloną blachę

muszą wyparować przed wschodem słońca


ijg

wtorek, 22 maja 2012

MORZE (sen)



wypłynąłeś daleko w morze
stałam na brzegu i patrzyłam na Twoją głowę
i morskie cielsko olbrzyma

powoli zaczęłam zanurzać się w Tobie
najpierw po kostki
po kolana
a kiedy uderzyła mnie pierwsza fala
znikłam pod wodą cała

razem z głową


ijg

środa, 16 maja 2012

nawet nie miłość



nawet nie miłość
a czułość właśnie
przeważa rozstrzyga
i koi każdy ból

w muszli cierpienia
odkłada warstwy blasku
opalizuje perłą
jest zapowiedzią
i zwieńczeniem

jako dyletanci
możemy ją pomylić z miłością
ale ona wybaczy

i to



ijg

środa, 9 maja 2012

co mogą nazwać słowa



przesłaniam dłonią oczy
choć ciemny jest blask
ciszy która wokół
napina sobą czas

oddaję się przestrzeni
w naręczu pięknych słów
mój kosz pełen tajemnic
przesianych sitem snów

odejdę stąd jak inni
tam gdzie się kończy to
co mogą nazwać słowa
gdzie nawet siebie już nie nazwę

mną 



ijg

czwartek, 3 maja 2012

O zachodzie


na zachodnim blejtramie nieba
słońce maluje płótno
purpurą

ciemne dywany
wydłużonych cieni
ścielą się na przyjście nocy

dzień odchodzi patrząc
jeszcze przez ramię
na szatynowe włosy
zmierzchu

żal wieczorny
układa się sennie u moich stóp
i cicho skomli

delikatnie gładzę go
zaciśniętą pięścią

płynie jak dym


ijg

w rytmie wieczoru




otwierają się przestrzenie
jak stodolne wierzeje
na zbiory pożniwne
bo czas

czas otula już szczelnie
każdą szparę i szczerbę
wygładza
wiatr

więc stajemy w milczeniu
jak przystało dzielnemu
żniwiarzowi i siewcy
po dniu

po dniu pracy mozolnej
trzeba usiąść spokojnie
na przyzbie
i patrzeć w ten mrok

w ten mrok
co nadchodzi już z wolna
w nim cisza dookolna
jak zmierzch
jak wieczór

jak noc


ijg

środa, 2 maja 2012

ulęgałka



dzika grusza na miedzy
obyta z poezją
patrzy w ziemię jak w matkę

smak jej owoców bywa cierpki
bo cierpienie to miąższ matki 

dla tej treści formę
dają jednak kwiaty polne
kolorem i zapachem uczą zachwytu
nad światem

więc ulęże grusza o czasie
jej ciało wypełni się
słodyczą


ijg

niedziela, 29 kwietnia 2012

za mało



tamtego lata kiedy całowałeś mnie pod gwiazdami
gładziłam dłonią Twoją twarz
przeliczałeś potem moje palce
i zawsze było Ci ich za mało

przepraszałeś że drapiesz mi policzki
ostrym zarostem
goliłeś się rano a teraz już noc
a mnie bardziej raniły Twoje oczy i rzęsy
i miękki dotyk warg

kiedy wieczorem patrzę na Ciebie
w rozgwieżdżone niebo
przeliczam gwiazdy
a te miliardy to mi ich za mało
przy tysiącu naszych pocałunków
bo Ciebie już nie ma

i to jest za mało




ijg

Wiosna, ach...




   ... porozwieszała swoje białe sukienki na owocowych drzewkach... wietrzy po zimie
             ... spogląda spod długich rzęs na mężczyzn, którzy zerkają na jej smukłe łydki i mówi do koleżanki : - Co oni się tak gapią, przecież mają swoje...

  ... wystawia do słońca delikatną twarz, a wieczorem przed lustrem liczy piegi na nosku...
    Jest zakochana ... niby wie, że on ją kocha, ale rozbiła już jeden telefon, kiedy któregoś dnia nie zadzwonił...

 ... jest urodą życia i chwilowo odnalezionym sensem istnienia dla wielu z nas, zwłaszcza gdy przychodzi na party ze swoim narzeczonym i tańczą w słońcu i przy księżycu do białego rana ...
  ... a potem odchodzą długą majową aleją wśród rozkwitłych świeżo wierszy...




ijg

czwartek, 26 kwietnia 2012

Miejsce na ziemi



zamszowe liście malin
zapach słodki i znany
szara zieleń łopianu
i jego biała podszewka
na furtce do ogrodu kłódka

stara chata na kurpiowskiej wsi 
wakacje wielu lat
przeźrocza szczęścia i spokoju

żeby móc je oglądać przymykam oczy z bólu
i z drzewa życia
wyciągam drzazgi

omijam na zarosłej chwastami ścieżce
kopiec kreta
w dłoni trzymam zimny klucz
do zamkniętych już na zawsze
drzwi




ijg




sobota, 21 kwietnia 2012

tylko my



ukołysane w oczach krajobrazy
śnią tamten czas i swoją przestrzeń

dlatego znowu tam jesteśmy
w chwilach miejsc niewygasłych
i nie do wyczerpania

ale ta pora już odeszła
już na nią czas

tylko my
odarci z chwil które nas wyjaśniały
obnażamy się
w przemijaniu

tak trwamy


ijg

piątek, 20 kwietnia 2012

ILUMINACJA

 

wtedy pomocny bywa już tylko Blask
nieruchome światło poza granicami Imperium Empirii
tej okrutnej Cesarzowej i jej kochanka
lokaja Zła

ijg

niedziela, 15 kwietnia 2012

sobota, 14 kwietnia 2012

EGZAMINY




macie po dziewiętnaście lat
siedzicie nad stawem

słońce ćwiczy prawo odbicia światła na tafli wody
przed tobą ważny egzamin z fizyki
pachnie mięta
(ale to wyjaśnia chemia)

ten chłopak nie rozumie
twojego uśmiechu
nie wierzy oczom
ma szorstkie dłonie
i nie umie delikatności
nie czyta poezji
mówi mało

ale kiedy obejmuje cię ramieniem
ty rozumiesz wszystko
i to
że
na egzaminie ta wiedza
zda się
na nic

na spotkaniu po wielu latach
śmiejecie się
z waszych nie zdanych egzaminów

on nie zdał z wiedzy
ty nie zdałaś z niewiedzy


ijg

czwartek, 12 kwietnia 2012

NOC



już jej wóz na błędnych kołach
jedzie po wybojach
po kocich łbach gwiazd
i mlecznych bezdrożach

księżyc ciemności ściąga lejce
a para snów parska
i stuka kopytami w poduszki

ijg

niedziela, 8 kwietnia 2012

KATEDRY



tylko katedry wierne
w Wenecji Florencji Rzymie czy Sienie
i jeszcze ich witraże
sączą odległy czas

nie dla mnie budowane
choć obiecane na wieki
nieruchomo płyną w mojej pamięci
ławicą śniętych ryb

wyrzucona jak Jonasz
wracam w ich święte brzuchy
pełne mirry kadzidła i złota
odblasku niezawinionej nędzy

powołana trąbami ołtarzy
brodzę we krwi pańskiej
w ciele wieloryba



ijg

WIATR



wiatr nad morzem jest zły
a morze na wietrze obce

potykam się twarzą
o morską toń
na samym dnie kamienne fale

polerowany dotyk horyzontu
pełen łusek i muszli
a sieć zawsze pusta

wokół mojej szyi hula wiatr


ijg

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

W podróży



pociąg pędem
miesza drzewa i obłoki
bezskutecznie
jak wodę i olej

świat w ruchu odżywa
prostuje swoje drętwe cielsko
oddycha szybciej

ubijany na pianę sztywnieje w nową formę
na co dzień wypełniany tajemnicą zwykłości
nie do wysłowienia
nie do odparcia
nie do wiary

przymykam oczy
senny pasażer
mijam kolejne stacje

śnię odpowiedź na pytanie :

kiedy moja podróż dobiegnie końca 
i zobaczę pod powiekami dworzec główny
czy wtedy zrozumiem
docelowość ?


ijg

sobota, 31 marca 2012

WSPOMNIENIA



w koszarach starej szafy
utrudzone wspomnienia
zalegają wypaczone półki
i paczulą pachnie ich bielizna

więc gdzie te aleje
tak promieniście wokół dworu
wysadzone jesionami i klonami
do wsi kościoła karczmy miasta

a szło się nad stawy drogą
przy niskich czworakach
tam dziki szczaw macierzanka rumianek
w nich dzieciństwo jak nieprzespany sen

zamykam szafę
skrzypi


ijg

czwartek, 29 marca 2012

Spacer po Sienie



wąskie uliczki
ślepe zaułki
zamknięte okiennice
i echo dawnych kroków podesty

jestem przybyszem intruzem
o duszy szerszej w tę noc
z wąską pamięcią letniego dnia

wezbrane fale antycznego miasta
płyną zza horyzontu piękna
biją o brzeg olśnienia dwunastowieczną Duomo

unoszę spełnioną we mnie świętą Katarzynę
i składam na Piazza del Campo

tam zostaję z nią
na zawsze niewierna

ijg

niedziela, 25 marca 2012

ŁASKA


uniosę zimne wiosny
ich oczu winne grona
płaty słoneczne
i wiatr górnych chmur

nasiona na bezdrożach
w owalnych piaskach
wysokie trawy
i zniewalający śpiew

otoczę ramionami
pozyskam to wszystko

a potem
zamknę ciężkimi wrotami
poza mną


ijg

niedziela, 18 marca 2012

WYLINKA


niedorzecznie samotni
kiedy rzeczy zrzucają swą skórę
i ukazują goły brzuch świata

wydziedziczeni
parzymy oczy
w oglądzie obcych ciał

czekamy śmiertelni w dwójnasób
aż obła nagość
okryje się znów ludzką powłoką
i rzeczy dorosną

ijg

NASZA ULICA




          Wystarczyło stanąć w rozkroku, zrobić skłon i spojrzeć przez rozstawione nogi, a nasza ulica, właśnie tak oglądana, wbrew rutynie codziennego potwierdzania własnej tożsamości całkowicie odmieniała swój wygląd. Mieliśmy na nią jeszcze inne sposoby. Można było uzbroić oko w kawałek kolorowego szkiełka z rozbitej butelki po piwie albo przyjąć podstępny i ekscentryczny punkt widzenia wchodząc na dach komórki, skąd widać było już znacznie więcej niż samą naszą ulicę. Ten prosty chwyt, pozbawiający ją przywileju pochłaniania całej naszej uwagi podczas obserwacji, sprawiał jednak, że ulica dziwaczała i stroniła od nas jeszcze długo po tym, jak zeskoczyliśmy z dachu. Natomiast bardzo często zdarzało się, że zawodziły wszystkie metody. Opluwanie parkanów, przeciągłe gwizdy na palcach, celowanie kamieniami w latarnie i inne równie wypróbowane zabiegi traciły nagle swą moc i w niczym nie mogły naruszyć beznadziejnie upartej, pewnej siebie niezmienności nawet zupełnie błahych konkretów naszej ulicy. Trwała ona wówczas po prostu, cicho i jednakowo, nieruchoma do tego stopnia, że w gołębnikach ani jedno skrzydło nie drgnęło do lotu. My w takich chwilach pozbawieni byliśmy mocy ulicznych kreatorów, ale w zamian za to, a może dzięki temu mogliśmy – już rozluźnieni, oparci o latarnie i parkany, z niedzielną pozycją rąk w kieszeni – bezpośrednio docierać do istoty naszej ulicy. To intuicyjne poznanie było w swej wielokrotności nagłe i krótkie, a możliwe przede wszystkim dlatego, że istota naszej ulicy w takich razach wychodziła niejako do wierzchu, czego oznaką było przejmowanie jej atrybutów (tzn. niezmienności, jednakowości, stabilności itd.) przez najdrobniejszy szczegół ulicy. Dość sobie lekceważąc sam akt poznania, interpretowaliśmy ów tajemniczy bezwład jako metafizyczny nieomal bunt ulicznej materii wobec naszych demiurgicznych poczynań i aby go przeczekać rozchodziliśmy się wtedy wcześniej niż zwykle do domów. Czasem przed rozstaniem, kończąc ostatniego papierosa, usiłowaliśmy jeszcze rozmawiać na temat istoty naszej ulicy, ale każda próba werbalizacji istotnych doznań streszczała się enigmatycznie w dwu słowach : nasza ulica, które pomimo jednoznacznej zdawałoby się konsytuacji znaczyły wszystko i nic, a wyartykułowane potęgowały niepotrzebnie naszą bezradność i zniechęcenie.
   Ale przecież bywało i tak, że nasza ulica odmieniała się samorzutnie. Tak było, gdy spadł pierwszy śnieg, gdy rozwożono węgiel albo gdy powiesił się stary Grzela, a my staliśmy na ulicy i oglądaliśmy jego trupa wiszącego w oknie. Z innych działań, przeprowadzanych bez naszego udziału, możemy jeszcze wymienić wysypywanie ulicy żółtym piachem na przyjście księdza proboszcza po kolędzie czy wywieszanie flag w święta państwowe.
   A jednak i nasze popisy kreacyjne,i własne inwencje ulicy,i na wpół świadome oddziaływanie obcych nam ludzi były tylko przemijającymi bez trwałych skutków perturbacjami, które nie wywoływały jakiejkolwiek zmiany w istocie naszej ulicy. Jej zwycięska niezmienność unieważniała każdą akcję, która pozornie, bo tylko powierzchownie i na krótko ulicę przekształcała. 
   I tak było.
   Aż nastąpiła katastrofa wielka i nieodwracalna. Jej początek wyglądał niegroźnie, a nawet zabawnie.
 Zaśmiewaliśmy się, oglądając w gazecie projekt nowego osiedla mieszkaniowego, które miało stanąć na terenie naszej dzielnicy. Otóż w tym projekcie nie uwzględniono naszej ulicy.
Nie było jej! Nie było jej na planie, tu, gdzie po raz pierwszy miałaby szansę wystąpić w postaci idealnego skrótu swej konkretności, co potwierdziłoby nareszcie, że jej istota ma charakter konkretnej trwałości, a konkretność naszej ulicy jest istotna w najbardziej nikłym swym przejawie. Niestety! Plan poprzecinany był wieloma znanymi ulicami, a naszą ulicę po prostu unicestwiono. Na jej miejscu pojawiła się fantazyjna konfiguracja dziesięciopiętrowych bloków, rozmieszczonych w poprzek, na ukos i wzdłuż nurtu naszej ulicy. Ten sposób dopiero okazał się efektywny. Nam już nic nie pozostało do roboty. Bez ćwiczeń gimnastycznych, bez kolorowych szkiełek, gwizdów, dachów, wisielców, śniegu, węgla i bez żółtego piachu doszczętnie została rozbita tożsamość naszej ulicy.
  W jej istotę nie chcieliśmy dłużej wierzyć, no bo jak można było mówić o istocie, skoro ulica jako taka, z wszelkimi jej przypadłościami przestawała być? Oglądana teraz z dobrą wiarą, gołym okiem i bez najmniejszej ekstrawagancji cała zdawała się drżeć i falować jak w rozgrzanym powietrzu. Żaden jej fragment ani na moment nie dawał się uchwycić wzrokiem, gdyż nieustannie rozpadał się i przemieniał. Naszą ulicę wysadzono z posad, zburzono jej fundamenty, zaprzeczono racji jej istnienia. To już nie była nasza ulica, to był kalejdoskop, w którym łączyły się, rozchodziły i znowu nakładały na siebie różne czasy i najróżniejsze jej wyglądy. Żółty piasek pojawiał się na dachu komórki, obwieszonej drżącymi  na wietrze flagami, trup Grzeli wisiał na rozbitej latarni, ulicę, odwróconą do góry nogami pokrywał, padający od dołu pierwszy śnieg, zielony jak butelka po piwie i mieszał się z węglem, a nad tym wszystkim rozlegały się przeraźliwe, chuligańskie gwizdy, które są wyrazem aprobaty i protestu jednocześnie, chociaż pozornie powodują tylko koliście monotonny lot stada nieruchomych gołębi.
   Tak oto wyemancypowana, zagęszczona w czasie i przestrzeni konkretność naszej ulicy rozsadzała jej istotę, co w ostateczności doprowadziłoby ulicę do absolutnej nicości, która, nawiasem mówiąc, byłaby zgodna z planem opublikowanym
w gazecie. Ale my postanowiliśmy szukać ocalenia. Trzeba zaznaczyć, że w tym momencie zaczyna się najbardziej nieprawdopodobna część opowiadania.
   A było tak.
Wobec totalnej metamorfizacji naszej ulicy byliśmy początkowo bezradni, a zresztą gwałtowność tego procesu wprawiała nas po prostu w zachwyt. Podświadomie jednak szukaliśmy jakiegoś punktu oparcia, jakiegoś stałego punktu, który nie uległ kaskadzie ulicznych przekształceń. Takim punktem, jak stwierdziliśmy – jedynym, okazał się Punkt Biblioteczny. W nim znaleźliśmy azylum. Bibliotekarką była młoda, szczupła dziewczyna o zamyślonym spojrzeniu. Jej drobna twarz tonęła w iście mickiewiczowskiej szopie włosów. Dziewczyna ta miała piękne imię, wzięte prosto z dramatu Słowackiego. Brzmiałoby ono na pewno pretensjonalnie, gdyby nosił je ktoś inny, ale nasza bibliotekarka nie mogła się nazywać inaczej, ponieważ już miała to imię. Nie musieliśmy jej wiele wyjaśniać. Natychmiast zrozumiała, że oczekujemy od niej rady i pomocy. Zaprosiła nas do wnętrza biblioteki, gdzie po raz pierwszy usiedliśmy przy maleńkich stoliczkach. W zupełnej ciszy słuchaliśmy bibliotekarki. Mówiła długo. O Auerbachu, Bachtinie, Eichenbaumie, Husserlu, Heideggerze, Ingardenie, Jakobsonie, Łotmanie, Sartrze, Żdanowie i wielu, wielu innych. Oprócz Ingardena wymieniła jeszcze kilka nazwisk polskich badaczy literatury. Ten teoretyczny wstęp był konieczny, abyśmy zaakceptowali i zrealizowali sposób na ocalenie, jaki nam zaproponowała. I tak powstało opowiadanie „Nasza ulica”, które jest formą istnienia naszej ulicy. My, tak jak i ona, aby przetrwać, musieliśmy zmienić naszą ontologię. Wpisani w opowiadanie jako jego nadawcy i zarazem immanentni odbiorcy gwarantowaliśmy samoistność jego bytu, co było równoznaczne z niezawisłością istnienia naszej ulicy. Cel został osiągnięty.
 Dokładniej można to zreferować tak :

          My w każdym swoim ruchu i słowie byliśmy zdeterminowani fabułą i narracją opowiadania, a więc zmuszeni przez to do drążenia istoty naszej ulicy, czyli opowiadania. Szybko zidentyfikowaliśmy się jako jej mieszkańcy, odpowiednio – jego narrator i adresat, ale wtedy istota naszej ulicy, tzn. opowiadanie okazało się iluzją uzależnioną całkowicie od nas, którzy ją tworzyliśmy i odbieraliśmy, a był to jeden i ten sam akt. Jednakże akt ten powoływał do istnienia i określał również nas, a zarazem stawiał w opozycji do czytelników transcendentnych, gdyż w przeciwieństwie do nich bylibyśmy w stanie dotrzeć do istoty naszej ulicy, jak to wynikało z fabuły opowiadania, nawet i wtedy, gdybyśmy – i my, i ona – znaleźli się znowu poza sferą literatury. Przebywanie natomiast w tej sferze pozwalało nam docierać do sedna opowiadania, też nie w pełni uchwytnego dla odbiorców zewnętrznych. Czytelnik realny, projektując bezwiednie na nas własną realność, gotów planować nasze dalsze losy i pomyśli na przykład, że wyprowadziliśmy się z naszej ulicy do nowych mieszkań, które przydzielił nam kwaterunek. Jeśli taka myśl go nawiedzi, niech kontynuuje czytanie naszego opowiadania, chcąc zbliżyć się do istoty naszej ulicy. Kontynuować znaczy wrócić do początku opowiadania, bo dalszy ciąg znajduje się właśnie tam. Dalszym ciągiem rządzi perseweracja, dlatego po końcu następuje początek, a po nim koniec i tak dalej. Nie można zatem mówić ani o absolutnym początku, ani o absolutnym końcu, albowiem wystarczy stanąć w rozkroku, zrobić skłon i spojrzeć przez rozstawione nogi, a nasze opowiadanie, właśnie tak oglądane, wbrew temu, że na piśmie potwierdza swą tożsamość, całkowicie odmieni swój wygląd.
   Są oczywiście jeszcze inne sposoby.

ijg

piątek, 16 marca 2012

SPACER

długie dawne aleje
w pięciu kolorach liści
na spacerach serca
i umiłowanych oczu

tego było za wiele
a nadmiar to grzech

jakby nie dla nas
ta przestrzeń
ten czas

zagubieni 
niespiesznie szukaliśmy zadośćuczynienia
w słowach
spadłych z drzew



ijg

niedziela, 11 marca 2012

ucieczka

pogubić czułość w biegu
uchylić się jej pętli
i uciec przed jałmużną

lecz choćbyś
zagryzł pięści
ich zimny kamień
uwolni ciepło
w Tobie

i spłyniesz w siebie
łzą


ijg

wtorek, 6 marca 2012

HEREZJA


na kolanach
czołem do ziemi
bić pokłony
pielgrzymie

po morzu gorejących słów
płynąć
w serce Boga
olbrzymie

w nim odnaleźć
ból
nie Jego
         swój


ijg

niedziela, 4 marca 2012

ŻAL


nie wpatruj się we mnie
odwrócony plecami
na przejściu ciemności w brzask
powroty są daremne

jak wiersz pisany we śnie
jak jego słowa niewybrzmiałe
jak pusty żal

zostajemy tylko ze sobą
bez siebie nawzajem
zubożali o każde niewypowiedziane słowo
nędzarze dumy
menele zaniechania

należy nam się to
co w nas 
a czego nie umiemy
unieść




ijg

piątek, 2 marca 2012

Trudne ćwiczenia (dla zaawansowanych)


stań nagi
oczy zaciśnij jak pięści
nie przyjmuj pocieszenia

otwórz się na prawdę
przepaści bez dna
bez czasu

poddaj się mocy wichru
ciemności zimna i kresu

na tej skale nie ma światła
głosu ani barw

to świat punktu
bez kierunków
bez ciężaru
bez wymiarów

i spróbuj

zachować wiarę
w siebie jedynie
w siebie
siebie jedynego syna i ojca swego

amen


ijg

PROSTE ĆWICZENIA


wsłuchaj się w gregoriański chorał
podnieś głowę i spójrz
na gwiaździste sklepienie gotyckiej katedry

wyrecytuj z pamięci słowa Antygony
współkochać przyszłam, nie współnienawidzić

poddaj się wzruszeniu oczarowany
przez preludium Szopena
adagio Mozarta

dotknij kory drzewa
i przyjrzyj się gałęzi
rozkołysanej przez śpiew ptaka

przyklęknij nad górskim strumieniem
i ukryj twarz w dłonie pełne jego zimnych łez
(ich słodycz będziesz czuł do samego rana)

i nie czekaj już na miłość
ona nie przyjdzie
ona jest

w Tobie




ijg

niedziela, 26 lutego 2012

PRZEDWIOŚNIE


wrony kraczą w koronach drzew
dziergają czarne koronki
śnieg uparcie bieli
a zimny wiatr targa
biało-czarne kordonki

ijg

piątek, 24 lutego 2012

PODRÓŻ

        

                                      "Obłoki, straszne moje obłoki..."
                                             Cz. Miłosz  

... dopiero wieczorem przychodzi ogłada
obłoki jak pierzyny i wiatr za wysoki
w naszej podróży na taśmie nieba

wieczorem przychodzi ogłada dla smutku
w pierzynach obłoków pod wysokim wiatrem
przez taśmę nieba przeciąga nasza podróż

w samotnym niebie będzie to podróż smutna

ijg
  

na prostą

powikłania
poplątania powojowe

jak w plecionce
jak w warkoczu

namotania nazakrętne
nadprzepastne

brak oddechu
brak przestrzeni

i nadzieja tylko w prostej linii czasu

ijg

czwartek, 23 lutego 2012

WSPOMNIENIE

... nawet jeżeli bardzo dokładnie będę chciała opisać to wspomnienie ...
... to przecież nie wiem...
... jaka wtedy była dokładnie temperatura... z jakiego kierunku wiał wiatr... ile płynęło obłoków na niebie... tego pamięć nie przechowuje... dla wspomnienia jest to nieważne
... więc co jest potrzebne przy budowie, przy opisie wspomnienia ?
........................................

Nie szukaj w przeszłości, nie wracaj do tego, co było - i tak jest to niemożliwe.
Nie myśl o tym. Myśl nie jest budulcem.
Pozwól na przepływ. Na nurt. Na prąd.
Na impulsy, które nadchodzą, kiedy chcą i z taką mocą, jak chcą. One są prawdziwe. W nich jest kod.
........................................

... to było już tak dawno temu... dlaczego wciąż wraca do mnie... w tak wielu obrazach... tak wiele razy... z tak różną siłą... jak echo, jak dzwon, jak wichura, jak łza...
... czego żąda ten upiór, ta mara, ten wampir ... mszy ? ziarna ? krwi ? wspomnienia ?
.......................................

... niczego ?

.......................................
... Czego ?
... zaistnienia w przeszłości jeszcze raz
... zaistnienia w przeszłości  za każdym razem, kiedy nadpływa wspomnienie
... upomina się o to, że tak było... że było
... było, więc nigdy już nie będzie nicością i tego nie oczekuj ... to jest niemożliwe.



ijg

środa, 22 lutego 2012

BÓL



napięcie w Twoich oczach
z którym porywasz moją twarz

wysiłek dłoni by nie dotknąć
mojego zamierającego serca



ijg

wtorek, 21 lutego 2012

Dwa leśmiaki




Gonił leśmiak leśmiaka tak na przełaj ukosem,
A gdy wreszcie go dopadł, zaczął mierzyć się z losem.

I aż zadrżał ze szczęścia, w którym była mdła trwoga,
Gdy w tym drugim leśmiaku już rozpoznał pół boga.

W sobie też czuł połowę, tak na miarę wariata
I zapragnął je scalić, by odnowić sens świata.

Więc łączyli na przemian, próbowali pospołu,
Ale nic im nie dały te pieszczoty prócz znoju.

Pozostali osobno z półboskości bezsiłą,
Bo ich dwu na jednego boga nie starczyło.

Każdy w sobie odrębny na zawsze i wszędzie
I prędzej z półbytów niebyt niż cały byt będzie.

Zawsze na strwon pójdzie trud rąk i nóg usił,
Choć ten mozół scalania wciąż od nowa ich kusi.

Zapatrzyli się w siebie jak w lustrzane odbicia,
A czas stanął na chwilę, aby uszły z nich życia.

Wstecz i w przód naraz ruszył, chociaż niby jedyny,
Czemu w bezczas wtrąceni nie poznali swej winy?

I czemu tylko na poły, a nigdy w całości
Dano im kochać, leśmianieć i bywać w boskości?

W imię jakiej przepaści tak osobnieć im trzeba?
Po co Bogu leśmiaki, skoro nie dał im nieba?



ijg

poniedziałek, 20 lutego 2012

RYTUAŁ PARZENIA HERBATY


poeta pisze wiersz w swoim pokoju
wchodzi jego 89-letnia matka i pyta czy zrobić mu herbaty
dziękuję mamusiu właśnie kończę herbatę którą mi przed chwilą zrobiłaś
poeta pisze wiersz w swoim pokoju przez następne 10 minut
wchodzi jego matka
pyta czy podać mu herbatę
dziękuję już piłem
po kilku minutach wchodzi matka
może napiłbyś się ze mną herbaty
dobrze mamo bardzo chętnie
spotykają się w kuchni
o, przyszedłeś
tak, zrobię dla nas herbatę
ja dziękuję - mówi matka - zrób tylko dla siebie
a, to w takim razie napijemy się później

poeta pisze wiersz w swoim pokoju
po chwili wchodzi matka z filiżanką herbaty
proszę, świeżo zaparzyłam
dziękuję, mamo
ja wypiję u siebie, nie będę ci przeszkadzała
poeta podchodzi do matki obejmuje jej kruche ciało i przytula z miłością
czuje całym sobą jak matka odchodzi
do swojego pokoju aby wypić herbatę z nieistniejącej
filiżanki

poeta pisze wiersz w swoim pokoju popijając herbatę
w przerwie wyszukuje w internecie  potrzebną mu informację :
"Rytuał parzenia herbaty pochodzi z Japonii, gdzie Murata Juko opracował całą ceremonię. Celem tego rytuału miało być wyciszenie i harmonia ze światem. W domu do przygotowania dobrej herbaty służą  sitka (zaparzaczki) oraz  czajniczek.
Sposób przygotowania herbaty ma bardzo duży wpływ na jej smak i aromat."

Poeta pisze w swoim pokoju wiersz o parzeniu herbaty


ijg

niedziela, 19 lutego 2012

Ach, ta Jesień...

... bardzo zdolna, ale taka leniwa... nic nie robi, tylko po całych dniach
włóczy się z takimi różnymi, co to wiadomo - nic dobrego...

... wraca nad ranem bez grosza przy duszy, na twarzy więdnie jej makijaż ...
nosi długie eleganckie suknie, rzadko wkłada obcisłe jeansy z lumpexu

... wieczorami wydzwania do tej małej Melancholii i śmieją się, ale wypala
jeden papieros po drugim ...

... kiedy robić jej o to wszystko wymówki, zapewnia, że odejdzie jak zawsze...
nie zostawiając niczego, co warto byłoby
zapamiętać...


ijg

ODDECH


ogarnąć niebem
wyjaśnić słońcem
przytulić do ziemi

niech rozwiewa wiatr
niech osypie śnieg
niech spadnie lawina

ogień przepali
woda poniesie
na dźwigarach fal

będzie
niezniszczalne
w powietrzu podwójnych przestworzy
płuc

a wiosną zakwitnie zapachem
górskich łąk
morskiej bryzy

odpowie znów na
zew


ijg

sobota, 18 lutego 2012

Hommage à Słowacki

              
               Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie
               Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
               Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
               Gwiazdę ognistą...
               Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
               Smutno mi, Boże!
                                                  Juliusz Słowacki


zachód
jak słowo nie od Boga dane

zachód złoto-czerwonej chwili
objętej ramionami dnia

na płachcie nieba
błyszczące szarfy
i wielkie pióra skrzydeł
zagubionych aniołów

półkole słonecznej tarczy
obciętymi promieniami
gra

ustawiam tarczę mojej twarzy
na zachód
czekam wyzywająco
na oblicze
Boga


ijg

GOŁĘBIE

   
                                                                           
                                                                               
                                                               

        Siedzieliśmy w za dużych dla nas ławkach kościelnych i majtaliśmy z zakłopotaniem nogami, bo przecież sprawa nie była do końca jasna.  Pan Jezus chodził w barwnej sukni, prześwietlonej słońcem jak witraż i niematerialną dłonią pieścił nasze dziecięce głowy, chociaż uchylał się za każdym razem, gdy któreś z nas wyciągało rękę, aby go dotknąć.
  Głos księdza, wielokrotnie odbity od filarów i sklepienia, nabierał hieratycznego brzmienia.
Bóg jest dobry i sprawiedliwy, ale musi ukrywać się w pięknie błyszczącej, owiewanej feretronami
i osłanianej baldachimem monstrancji, zamkniętej najczęściej w tabernakulum, które jest namiotem ofiarnego zwierzęcia.
   Do kościoła chodziliśmy na skróty przez wielkie wysypisko śmieci. Za nim zaczynały się ogródki działkowe, z których kradliśmy niedojrzałe jabłka. Jedliśmy je na lekcji religii i za to ksiądz groził nam chyba potępieniem wiecznym, zaperzając się tak bardzo, że jego głos przechodził w piskliwy falset.
   Gniew księdza uśmierzał dopiero Jezus. Kładł dłoń na ramieniu kapłana, a drugą brał od nas jabłko i cichym głosem wyjaśniał, że jest to jabłko granatu. I rzeczywiście, po tych zielonych jabłkach często bolały nas brzuchy. Frydek masował sobie wówczas brzuch i mrużąc wyzywająco oczy mówił księdzu, że nie wierzy w Boga.
  Usłyszawszy to, smutny Pan Jezus odwracał się i odchodził, a ksiądz wypędzał nas ze świątyni. A przecież dobrze wiedzieli, że ojciec Frydka był pijakiem i każdej soboty bił jego matkę i siostrę. Zresztą Frydek bardzo rzadko przychodził z nami na religię. Poświęcał cały swój wolny czas gołębiom, ponieważ tylko gołębie kochał. Nie płakał, kiedy pijany ojciec pozabijał jego święte białe ptaki, ale powiedział nam, że zabije ojca, jak dorośnie.
   Nie kochaliśmy księdza i dlatego religia nas nudziła.
A gdy byliśmy już trochę starsi, przestał do nas przychodzić Pan Jezus i zapomnieliśmy o nim. Wprawdzie nasze sny jeszcze przez jakiś czas pozostały migotliwie barwne i przezroczyście beztreściwe, przypominając nam Jezusową szatę, ale i ona z roku na rok płowiała.
  Potem nasze baraki przeznaczono do rozbiórki i mieliśmy się wyprowadzić do różnych dzielnic miasta. Przed rozstaniem poszliśmy na jabłka, a później plądrowaliśmy nasze wysypisko śmieci, bo można tam było znaleźć wszystko.
  Frydek złapał kawkę. I wtedy spotkaliśmy po raz ostatni Jezusa. Nie poznaliśmy Go, gdyż jego suknia była porozdzierana i zbrukana. Tylko Frydek Go poznał i powiedział : - Jezu.
  Pan Jezus tak jak i my chodził po wysypisku, grzebiąc kijem w śmieciach. Frydek wyjął zza pazuchy czarnego ptaka i kazał Jezusowi trzymać go za nóżki. Kawka drżała i patrzyła na nas ptasim okiem. Frydek ukręcił łepek ptaka i złożył jego ofiarne ciało w cyborium dłoni Jezusa. Jezus odszedł unosząc czarną hostię, a kiedy już znikał nam z oczu, jego szata zajaśniała na chwilę. Potem gasnąc spłynęła na ziemię.
    Frydek włożył palce w usta i przeraźliwie zagwizdał na stado gołębi, kołujące nad naszymi zadartymi głowami.



ijg

CZĘŚCI MOWY

 Używanie partykuł i zaimków
    (poezja lingwistyczna)

nie tak
nie ma
niema
niemy
nie my
my nie
on nie
nie ona
tak nie




ijg

po kres



łażę po obrzeżach
dłonią szukam centrum dna

pełznę wybrzeżem
depczę suchą nogą ostatnią wyspę archipelagu
słów

jest już prawie bezbrzeżnie

ale pogoda wciąż wietrzna tak niesentymentalnie
i bez szans




ijg

na starą modłę

kręgi zataczane na wodzie pisanych słów
dokoła do koła

dookolny bezsens
sensu podkowa odpada
a rozkute słowo bose niewypowiedziane

bo piękno pozostaje niewypowiedzianie bez znaczenia
i podkute bose słowo boskie po wieki wieków

Wstań
o ciemnej jutrzni

ijg

DOTYK

Siedziałam dziś wieczorem w ogródku przyrestauracyjnym niedaleko kina letniego, w którym Kasia i Krzyś oglądali Sagę Zmierzch.
     Słuchałam muzyki góralskiej i wąchałam dym z grillowanych golonek i kiełbas.
Nie były to warunki sprzyjające myśleniu jak cela klasztorna, więc myślałam niedbale i z wolna.
   Naprzeciwko widziałam czerwony neon i wejście do Dance Clubu. Stał przed nim młody mężczyzna, wylaszczony i jak by powiedziała znajoma z cukierni – niezłe ciacho.
   Palił papierosa. Nie zwróciłabym na takiego, oczywiście, uwagi, ale nagle podszedł do niego kloszard i najwyraźniej poprosił o papierosa, bo ciacho zaczął obmacywać kieszenie, wyciągnął paczkę i pokazał, że pusta.
   Kloszard wskazał wtedy na papieros trzymany w ustach przez ciacho.
 Ciacho bez wahania wyjął papierosa i oddał kloszardowi. Ten zaciągnął się spazmatycznie, a potem uśmiechnął z wdzięcznością.
   Podali sobie ręce. Kloszard palił przez chwilę i rozmawiał z ciachem. A potem wolno zaczął odchodzić.
    I teraz zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
            Ciacho śmiejąc się złapał kloszarda w pół i odebrał mu papierosa, a potem włożył go do ust i zaciągnął z namiętnością nałogowca. Żebrak patrzył na niego zdumiony.
   Ciacho pogroził mu palcem. Kloszard roześmiał się, machnął ręką i wolno odszedł.
Ciacho oparty o drzwi knajpy kończył papierosa.

 I wtedy zaczął mi się podobać. Pomyślałam sobie, że powinnam podejść i zapytać go o imię, żeby nie krzywdzić go przezwiskiem „ciacho”, ale jednak bałam się, że potraktuje mnie gorzej niż kloszarda, chociaż gdybym wyjaśniła mu, że potrzebne jest mi JEGO IMIĘ  do opowiadania…

obraźliwe słowo „wylaszczony” w każdej chwili mogę wycofać…


ZAKOPANE, 10 lipca 2011

ijg

SEANS (przy zapalonych światłach brzasku)



na krawędzi ponad siły
na ostrzu noża chodzić po wodzie gdzie słowo
kpi z następnego
                         
obejść wokół w odwrocie
przy zamkniętych na oślep oczach

od zatrzaśniętych na głucho drzwi

ale przede wszystkim
nie dotykać nie dotykać

no to
skoro

wymaga takiego myślenia w pocie czoła
co to
za miłość

a innej nie chcę


ijg

Jak zrobić jesień (przepis)




Wieczorami wylegiwać się na ulubionej kanapie, czytając kolejny raz dziewiętnastowieczne francuskie i rosyjskie powieści...
Czasem dla rozrywki smażyć ziemniaczane placki...

Mieć w zasięgu ręki telefon, ale do nikogo nie dzwonić...
Przypominać sobie najlepsze w świecie wiersze i cicho je mówić do siebie samej...
szukać długo i bezskutecznie po całym domu zbiorków poezji wielkich poetów Kawafisa, Rilkego...

Co kilka dni zapraszać na wieczór tych, których kochane twarze są niezbędne w każdej porze roku...
Nie myśleć o zimie...

Przeczekać do wiosny.


ijg

MNIEJ NIŻ MILION

Po wyjściu z pracy idę Wybrzeżem Kościuszkowskim do mostu Poniatowskiego.
   Po prawej stronie naprzeciwko Centrum Nauki Kopernik mijam codziennie wielki salon Bentleya. Za przeszkloną ścianą stoją czarne i szare wypasione bryki. Przyciągają wzrok swoimi wielorybimi kształtami i obłymi pyskami.
   Dziś zatrzymałam się na chwilę, aby spojrzeć na nie i sprawdzić swoją odporność na fascynację symbolami rozpasanego luksusu.
  Ktoś stanął przy mnie. Obejrzałam się. Razem ze mną patrzył na bentleye stary kloszard.

- Czy orientuje się pani, ile może kosztować taki wózek ?
- Nie, nie mam pojęcia… ale tani nie jest – odpowiedziałam  i chciałam odejść.
- Szkoda, chciałbym znać ich cenę – uśmiechnął się do mnie.
   Miał bardzo jasne, spokojne spojrzenie. Uśmiechnęłam się rozbawiona. Zauważył moją reakcję i chyba dlatego nagle zaproponował :
- A może wejdźmy do tego salonu i zapytajmy…

    Jego oczy zabłysły. Czułam, że wystawia mnie na próbę, że zaczął się pojedynek.
Zawahałam się, ale nie było odwrotu.
   Kloszard był już prawie pewien zwycięstwa, kiedy wbrew sobie zgodziłam się.
- Dobrze. Wejdźmy. Dziś aż tak bardzo nie spieszę się do domu.

   Otworzył drzwi salonu i z wprawą przepuścił mnie. Weszliśmy do rzęsiście oświetlonego wielkiego pomieszczenia.
   Stało w nim sześć samochodów i dwa biurka. Przy jednym siedział mężczyzna w ciemnym garniturze, białej koszuli i krawacie, przy drugim młoda kobieta w białej bluzce, czarnej spódniczce i przylizanej fryzurze.
    Kobieta wstała i podeszła do nas. Na jej wytrenowanej zasadami marketingu twarzy malowało się nieprofesjonalne zdumienie.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc ? – zapytała standardem.
- Dzień dobry – odpowiedziałam – jesteśmy zainteresowani ceną samochodu marki bentley.

   Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ stał już przy nas jej kolega w ciemnym garniturze. Prawie niedostrzegalnie dał jej znak oczami, że przejmuje sprawę.
   No i zadał nam trudne pytanie.
- Jaki model państwa interesuje ?

    Bezradnie spojrzałam na mojego towarzysza, dając mu do zrozumienia, że on musi odpowiedzieć , ponieważ ja znałam tylko słowo bentley, wypisane wielkimi literami nad wejściem do salonu.
- Interesuje nas, oczywiście, jakiś tańszy model… odpowiedział poważnie kloszard.

- Rozumiem. W salonie eksponujemy w tej chwili modele : Bentley Continental GT, Bentley GT Supersport, Bentley Mulsanne…
- To może ten Continental… zdecydował kloszard.

- To jest ten – sprzedawca wskazał samochód, stojący najbliżej nas – rozwija maksymalną prędkość 318 km /h, przyspiesza od 0 do 100 km/h w 4,8 sekundy…
- Bardzo dziękujemy za te dane – przerwał kloszard – ale nas interesuje tylko jego cena…
- Oczywiście, proszę pana. Z założenia Continental GT jest tanim bentleyem… jego cena wynosi około 900 tys. złotych; na pewno nie przekracza miliona.
- Aha, no to już wiemy… dziękujemy.
- Proszę bardzo. Czy zechcą państwo obejrzeć inne eksponowane w salonie modele ?
- Nie, dziękujemy. Popatrzymy sobie na nie przez szybę z ulicy.  Do widzenia.

Wyszliśmy.

- Ale drogi ten bentley Continental – powiedział ze smutkiem kloszard.
- No przecież mówiłam panu, że tani to on na pewno nie jest…
- Tak, ale żeby aż tyle kosztował… - martwił się dalej.
- A jak pan sądził, że niby ile on kosztuje ? – dopytywałam się.
- Czy ja wiem… z dziesięć tysięcy… to przecież też niemało by było…
- Też tak uważam… 10 tysięcy to sporo kasy…

      Szliśmy wolno Wybrzeżem Kościuszkowskim, rozmawiając o cenach, drożyźnie, samochodach…
    Rozstaliśmy się przy moście Poniatowskiego. Kloszard odbijał na prawo w stronę Dobrej, ja musiałam wejść na most.

- Do widzenia pani. Miło było pogawędzić o bentleyach. Właściwie dzięki mnie poznała pani ich cenę. Jest pani bardzo miła i dlatego zapytam, czy mogłaby mi pani dać 2 złote ?
- Oczywiście. Dobrze, że pan zapytał. Wstydziłam się zaproponować panu pieniądze…
- Tak myślałem… zwłaszcza po tej wspólnej wizycie w salonie Bentleya było pani niezręcznie…
- O, właśnie z tego powodu…

I głośno oboje się roześmialiśmy.

ijg

piątek, 17 lutego 2012

DYSPERSJA

barwy wracają
przez pryzmat snu

tam czekam
aż się roztęczą aż zatętnią

i znów zwiną
w biały sens
jawy


ijg

MELIORACJE


ulica to był już świat
nie było na niej chodników
nie było asfaltu ani kocich łbów
był ciemny piasek

i piękne kałuże
lekko obmarznięte z połamaną krą
lód skrzył się w słońcu bogato i czarował

w wieku sześciu lat
nie ceni się nowych zimowych bucików
ani zrobionych przez babcię wełnianych rękawiczek
z reniferami
można zacząć melioracje

rozdeptywać krę na kałużach
przekopywać rowki między kałużami
by woda spływała zgodnie z pochyłością ulicy
do innych kałuż
można porządkować świat

czuć jego podatność na zmianę
być gospodarzem rzeczywistości
panować nad chaosem
i przypadkowością

działać
wykorzystać czas genialny

czas który kiedyś minie
a jeszcze później rok po roku
opadną z niego chęci
i czyny melioracyjne


ijg

DIAGNOZA

urodziła troje dzieci
wychowała

bo jest kobietą
bo jest człowiekiem
bo w to wierzyła

bo wierzyła
pragnęła
i kochała

kiedy siedzę przy jej łóżku
milczymy
patrzymy sobie w oczy
trudno jej się uśmiechać
ja się uśmiecham
muszę

wczoraj powiedziała
zadanie wykonane córeczko
i uśmiechnęła się

poprosiłam żeby wypiła herbatę
lekarz powiedział że mama
za mało je
i dlatego całkiem opadła z sił 

ijg

czwartek, 16 lutego 2012

wiersz podróżny

... cykady recytują wiersze
wsłuchana odmierzam sobą przestrzeń i czas

supły życia
słupy włoskiego światła

gdzieś w oddali ranne wieczorne serce
morze lśni morzem tęsknię

może jeszcze nie wracać

ijg

PERŁOPŁAW

prawie w sercu nie uwiera
rośnie opalizując

otulone powłokami zachwytu
dojrzewa w pięknie

otworzyć ostrym nożykiem
spojrzeć i dotknąć

zbezczeszczone zdradzi
i wyda własną śmierć
a do bólu
i tak się nie przyzna

ijg

Z drzewa wiadomości



w pustkę jak inni
do kosza bez dna
jabłka dni wrzucać  

nie czuć ich krągłości zapachu i smaku
nigdy żalu

aż kiedyś
nawet nie w sadzie
ogrodzie czy raju
gdzieś nagle
dotknąć różanej bieli
atłasowego blasku
i ogrzać dłonie chłodem
kwiatu jabłoni

poza miąższem i pestką uwierzyć
w owoc
wtedy właśnie

ijg

MODERNA JESIENNA

miasto w muślinowym woalu mgieł
suknie ślubne więdną na wystawie
przechodzę mimo

ale słowa nadążają i podpowiadają mi siebie
cofam się w nie

ach, rano czar jesieni
jej magia i prawo
budzą się w dawno nie czytanych sentymentach
                                                                                                                                                                                           
ijg

Człowieku XXI wieku ,

zainwestuj w Nicość
graj na giełdzie pustki
wykup pakiet większościowy holdingu zer

zrezygnuj z tożsamości i stań się
podmiotem gospodarczym

wstąp do grupy kapitałowej
odprawiaj msze w konsorcjum
na odpoczynek jedź do Trustu
czekaj na Ostateczny Syndykat

i nie bój się
nie trafisz po śmierci do piekła
bo
piekła nie ma
innego piekła już nie ma
i nigdy nie będzie

ijg

Wiedza z Księżyca

... jak płynąć po niebie w nowiu
do pełni
wiedząc że po niej znów
nów

Księżyc objaśnia się
wokół Ziemi
Słońcem
         
ijg

NOCNE SZACHY

liczba graczy : 1

szachownica : same czarne pola
figury : czarne

czarny król
czarna królowa
czarna wieża
czarny koń
czarny goniec
czarne piony

wszystkie figury atakują króla i wszystkie go bronią
mat jest zwycięstwem przegranym i zwycięską przegraną
jedynym niebezpieczeństwem jest
pat
niestety zdarza on się bardzo często

ijg

wyprzedaż cierpienia

wyprzedaż cierpienia
upusty 70 %
w różnych odcieniach i wzorach
rozmiary do XXXL włącznie
unisex
off-season
możliwy zakup przez internet (upust 76 %)
lifestylowy serwis shoppingowy
dostawa do domu bezpłatna
wielkie marki w małych cenach
.................
nie przegap okazji
skorzystaj i zaopatrz się w CIERPIENIE modne i stylowe
to Twoje stare znoszone i złachane wygląda już jak z lumpexu

ijg

GÓRY SAMOPOZNANIA

w górach
spotykam się twarzą w twarz
chodzę noga w nogę

nie odwracam oczu od siebie
ale i tak widzę
całą przestrzeń rozbitą
w czasie

kiedy
schodzę
np.
z
Czerwonych Wierchów
do
Hali Kondratowej
i echo odbija mój śmiech
bo psychologiczna wiedza o dezintegracji pozytywnej
łaskocze mnie w udach i łydkach
a Giewont w zasięgu porozumienia
puszcza obłoki mgły.................

..................wtedy jestem
bardzo szczęśliwa
może tylko wtedy

(wiem, wiem - psychologia określa to
jako integrację na wyższym poziomie
osobowości
i takie tam bzdety)


ijg

inne wody życia

jak czarny staw
odbijasz górskie błyskawice słów
wokół gromy skał

a ja...

ale ja jestem rzeką
we mnie jest
morze snów
płynę w nie

ijg

taka poetyka

moje wiersze nie są okrągłe

zawijam je
jak pierogi ale nadzienie
ze słów
zostawiam na zewnątrz

przekrojone
są nie do przełknięcia

ijg

REDUKCJA (etiuda pożegnalna)

och, jak dobrze
ze wszystkich słów
wymówić nie

z całego pożegnania
pamiętać dłonią zimną klamkę

nie spojrzeć nawet
przez ramię
na zrzucony ciężar rozbity o dno

no, do dna
już dobrze

ijg

na sen

wyrojone pszczoły naniosą ci słów
w ułożone dłonie nieobjętych zórz
lasów zapachami o wieczorze łąk
co odlotem ptasim
ukołyszą sen
oczu wyciszonych w niewidziany cień

ijg

ignotum per ignotum

aby to wyznać
potrzebne są słowa spoza słownika

poddane innej gramatyce i składni
wymawiane brzmią niefonetycznie
ich semantyka jest nieznana

ale dzięki nim dopiero
siebie

rozumiem

ijg

Retusz portretu

wieczorny szum wiatru
łagodne dłonie drzew
spokojne oczy ptaka

powiążę w supły
w metaforę tej twarzy
bo w niej
rozwiązane kokardy jedwabnej ciszy

ijg

jak najuczciwiej

uczciwiej jest
nie wyrazić więcej

niedokładniej się przyjrzeć
niewyraźnie dać wyraz
słownie powtórzyć zatarty napis

uczciwiej mniej
niż za bardzo

siebie mniej
dla innych i tak za dużo

ijg

Ponad snami

zaprzepaścić
utracić
odepchnąć

a i tak wróci

z przepaści
po utracie

bez tchu i we łzach
nigdy na zawsze

nie trzeba brać tego
do serca

ijg

va banque

pod arkadami snu
niewiarą opętani
siadamy jak co dzień
do gry

ten świat to drań
a tamten kpi
nie jest to więc fair play

liczmany sensu zgarniemy znów
ruletka stratą drgnie
nie wygra nikt
to taka gra

nie o to stawka szła

ijg

środa, 15 lutego 2012

Moje wierne zwierzęta

ośmiornica zmęczenia oplotła mnie ramionami
jaszczury smutku układają właśnie wydłużone pyski na moich kolanach
wrony i kruki siedzą mi na ramionach i mają za złe
czarny kot boczy się w kącie spoglądając nieufnie w moją stronę
pies ma pecha więc patrzy zawiedziony w okno

dobrze że nie mam papugi

ale człowiek
mój człowiek
opuścił mnie na dobre
a może jednak
i
na
złe

ijg

GRZESZNIE

                                     Dla Hanki i Joanny
                                    z wyrazami bezgrzesznej miłości
                                                              
Ach, te niewinne grzechy
ta duszy świąteczna jemioła
można się pod nią całować
czekając na śnieg

aż spadnie rozgrzeszny
i będzie się śmiał
z każdego wspomnienia
srebrnym dzwoneczkiem u sań
                  
ijg

szczęście

blask ukośny
w kolumnadzie drżących cisz
na posadzce bazyliki
marmurowej
lub w krysztale
ciętych róż
                  
ijg

W Królestwie Ciszy

dźwięki to liszaje Ciszy
jej rdza i dekadencja
przychodzą nieustannie
z tamtej strony
jak Leśmianowskie ćmy
zdarza się i tak
że wytaczają
nawet
bębny
na trwogę

ijg

DYPTYK cz.II

rano szron
i to wspomnienie
jak biblijny oścień
ożyło na mrozie
bo tu jego miejsce
                            
nie wyrwę się
nie wierzgnę przeciw niemu
więc pomóż mi nie wybaczyć Ci
śmierci
bydlęcej mierzwy tej nędzy
i na wieki wieków
niechaj ją srebrzy
szron
      
ijg

Zbytek tęsknoty

duszy mej kruchy pałac
cały z lodowej pianki
wtulony w zimowy ogród
kwitnie biało

jej senny blask
w męczącej ciszy
rzęsistej oranżerii
równoważy dietę pragnienia
i głodu

wychodzę z naręczem nie odnalezionych
kwiecistych
słów

ijg

SŁOWA

nie każdy kwiat jest zarzewiem owocu
brak miąższu ziemi wypalonej
nie oprzesz na niej poranionej stopy
nie odejdziesz

nie sądź że masz coś oprócz słów
że dotkniesz ich znaczeniem
schylasz się
i podnosisz wygasłą żagiew
dookolnej ciszy

a musisz na nią odpowiedzieć
samymi słowami
bez udziału płuc
bez udręki bijącego serca

ijg

PRZECIĄGANIE LINY

PRZECIĄGANIE  LINY

(zabawa noworoczna)
liczba graczy : 1

wystarczy kawałek sznura bądź liny by świetnie się bawić
przeciąganie liny to konkurencja wymagająca siły i sprytu
można dłonie obetrzeć do krwi ale to jeszcze nic
można upaść twarzą na murawę ale to też nic
można dać się ciągnąć po błocie kilka metrów na brzuchu ale co tam nieważne
... dopiero gdy
dopiero gdy pod koniec gry
leżymy bez sił
i patrzymy na nierozerwaną wciąż linę
dopiero wtedy czujemy chwałę zwycięstwa przegranej
i bije nasze serce
przywiązane z obu stron liny
i już nie ma siły walczyć ze sobą
i poddaje się sobie
ale pozostaje na miejscach

ijg

Poeta

gniew zamurowanej róży
w plewionym wirydarzu
u furty młody brat
jak letnia mgła

przedeptane ścieżki kreatywnej pustki
w krużgankach rozbiegane cienie

on stoi pochylony ciszą
wyciąga zimne dłonie
i gładzi płomień
szyję wygiętą w łuk

wsłuchany w blask
wpatrzony w śpiew

czeka

aż płomień rozdwoi się
i zastygnie w uwolnionej róży

ijg

Zimowy spacer

szary park
wrony kraczą na czarnych gałęziach
piękno w negatywie

nie wywołane wspomnienie lata

ijg

Biała noc

na czarnym śniegu biały kruk
dzieci ulepiły kominiarza
zatrzymana w negatywie noc

ijg

stylem klasycznym

jeżeli kochasz morze
poddaj się jego fali
ona cię uniesie
i wyrzuci na brzeg
           
bezludnej wyspy
    
ijg

à la mode

oczy wbite pod powieki
w górze szare niebo
     
zgrabiałe ręce złożone
do grobu
   
tylko z oddali ten krzyk
we mgle we mgle
   
ijg

Manifeste du surréalisme

w sukni zżartej przez mole półnaga
biegła przez winnice kapusty

wokół różowe oleandry wierzb
wąskie cyprysy i zapach lawendy grochu

wydłużał się cień nimfy
jej kamienny uśmiech porastał mchem snu

cień nie kocha nie płacze
lekko drży poza cmentarnym murem ogrodu
a jest to ogród wyciętych drzew

umilkły na nich ptaki pustkowia
pozostał śpiew
słyszalny tylko dla ucha głuchych cisz

ijg

* * *

wielkie morze dla orszaku ryb
łódź pełna aniołów
fale w sercu krew za krew
i krwi burzy kolor skał
potężne pióra chmur
wina nieba i tylko żal
mój

(po kolejnym przeczytaniu poematu J. Słowackiego "W Szwajcarii")
ijg

Zmierzch

po deszczu trawy pachniały zmierzchem
kiedyś i Ty byłeś w tym zapachu
we wspomnieniu trawy pachną deszczem i zmierzchem
trawy przetrwały

ijg

Popłomiennie

takiś Ty mocarz
co bez trwogi
przy blasku świecy
cieniom na ścianie
patrzy w twarz

i rycerz taki
co w ramionach szerszy
bo zagarnął
wszystkich miłości swoich zwój

a ja
w płomieniach ćma

w miłości znoju
ognioodporna
ćma

[ jesteśmy jak udręka ]

jesteśmy jak udręka
ponad sobą
w załzawionym oku cisz

jesteśmy wokół
jak ekstaza
niewyjaśnionych sensów snu

jesteśmy aż będziemy
jedynym
i ostatnim słowem nas

słowem my

ijg

Strofy o domu

często buduję dom
śledzę muchy na suficie

oparta łokciami o parapet
zawieszam wzrok w pustej ramie

tygodniami ustawiam fotel
w piątym kącie pod dachem

kwiaty wyrosną wiosną
wtedy potrzebny mi będzie stół
i wazon

wyburzone ściany
podmiotę pod dywan

komin zapali fajkę
a ja wyjadę tęsknotą
za własnym domem

ijg

Pars pro toto

mokre chodniki
spłacheć brudnego śniegu
psia kupa
jaskrawy neon

haust zimnego powietrza
topniejący na policzku płatek śniegu
swąd samochodowych spalin
sygnał telefonu

nie wszystko na raz ...

zacięta twarz przechodnia
mój lęk
pokorne oczy bezdomnego psa
nagłe przypomnienie Twojego uśmiechu
za dużo na raz

* * *
skazana na wszystko
wyrzucona poza nic
odbieram część

nie mam możliwości niczego
możliwości pełni
też brak

ijg

ALGORYTM

sposób na bycie człowiekiem

to nie jest sposób na życie
to nie jest pomysł na miłość
to nie jest rozwiązanie zadania

to jest olśnienie chwilą kiedy światło pada pod idealnym kątem
to jest drgnienie kiedy z oddali usłyszy się dźwięki muzyki która niczego nie obiecuje
to jest oczarowanie uśmiechem, spojrzeniem albo słonecznym dniem
to jest wspomnienie wywołane zapachem akacji
to jest cisza i oddech w górach
można to również odnaleźć w morskiej przestrzeni

sposób na bycie człowiekiem jest algorytmem fal


ijg

CHŁÓD

czuła kolanami chłód marmurowej posadzki
na zewnątrz panował upał

kopuła bazyliki objęła jej głowę
za szybą Pietà

jak senny kwiat twarz dziewiczej matki
a On w poprzek na jej kolanach
piękny i męski jak dziecko

wzruszenie którego nie oczekiwała
bliskie bólu zachwytu i wspomnień ekstazy

jak pomieścić je niechciane
wewnątrz jednej łzy

w skurczu serca
w tej modlitwie profana


Rzym, sierpień 2011

ijg

Italiam...

siedzę w caffè przy piazzetta
piję chianti

w pobliżu opalizuje muszla bazyliki

słońce i niebo rozdają karty
ogrywają  oddalone morze
a ja oddycham jego rytmem

wyciągam rękę i wybieram owoc
z przepełnionej złotej misy
Rzymu

jego smak nie jest szczęściem możliwym
uznaję konieczność tej straty

nie wrócę taka
jak dawniej

ijg

Dolce vita

zawiły zapach kwiatów
w kruchej wazie z weneckiego szkła
złote płatki słońca na wodzie
powietrze przesiane sitem ciszy

trzymam w dłoni kieliszek wina
gładzę jego cierpkość i ukrytą słodycz
obmyślam smak

grubą warstwą przejrzystego cienia
układają się we mnie spokojne myśli
o powrocie

ijg